W kilku słowach...
sie 29

Sierpień 2008

29 sierpnia, piątek

Mój Franek był dzisiaj przez kilka godzin…milionerem! Robił zakupy i postanowił sprawdzić ile ma pieniędzy na koncie. Jakież było jego zdziwienie, kiedy bankomat wyświetlił mu, że aktualnie ma ponad…..12 milionów zł!

Zadzwonił do mnie, pytając co ma zrobić. Byłem na planie „Rancza”, niebardzo mogłem gadać, więc powiedziałem, żeby się nie wygłupiał, bo nie mam czasu. Dobrze znam mojego syna i już kilka sekund później wiedziałem, że mówi prawdę.

– To na pewno jakaś pomyłka – powiedziałem i poradziłem żeby poszedł do banku, to wyjaśnić.

W banku, też najpierw sądzili, że żartuje, ale kiedy zobaczyli, że na koncie 19 letniego chłopaka, rzeczywiście jest 12 000 000 z groszami, to zaczęło się śledztwo i okazało się, że jakaś kasjerka pomyliła konta i zamiast na konto pewnej firmy (he,he i to jakiej!) przelała taaaką forsę na konto mojego syna. W końcu wszystko się wyjaśniło, ale Franek, na pamiątkę wydrukował sobie saldo, dzięki któremu, choć przez chwilę był milionerem.

28 sierpnia, czwartek

Jestem gadżeciażem. Uwielbiam wszelkie techniczne nowości i choć nie wszystko umiem od razu obsługiwać, to cieszę się jak dziecko, trzymając w ręku nową zabawkę. Tą nową zabawką jest…

…iPhone, czyli genialny wynalazek firmy Apple. Cacko jest niezwylke funkcjonalne i proste w obsłudze, a do tego jeszcze, po prostu prześliczne. Ma oczywiście swoje wady, jak np. brak kamery i możliwości wysyłania mmsów, ale reszta funkcji jest zajefajna.

Franek mnie namówił i poszedłem do kina na hiszpański horror pt. [Rec]. Film jest znakomity. Ze mną jest tak, że w kinie, boję się tylko na takich filmach, w których to co się dzieje, mogłoby zdarzyć się naprawdę. I tak właśnie jest w [Rec]. Nudnawy reportaż z nocnej zmiany barcelońskich strażaków zamienia się w pełną niewiarygodnej grozy historię, w której wszystko się zgadza, a napięcie rośnie w górę, aż do ostatniego kadru.

27 sierpnia, środa

Po raz pierwszy zderzyłem się z wydawniczą rzeczywistością.
Wydawnictwo Świat Książki zdecydowało, że nie opublikuje mojej opowieści-baśni pt. „Trzecia nuta i część całości”, mimo że zamawiając tekst nie stawiano mi żadnych ograniczeń.

Okazało się, że moja opowieść jest zbyt mroczna i chociaż jako dzieło literackie nie ustępuje najwyższym standardom, jest fascynująca i niezwykle oryginalna,to nie nadaje się dla dzieci.

Nie będę sam się oceniał. Wydaje mi się, że napisałem coś ciekawego, a dzieciom nie należy serwować wyłącznie bajek o pszczółkach i kwiatkach. Każdy kto czytał „Trzecią nutę” był pod wrażeniem. Jeszcze nie mogę jej opublikować, ale zrobię to na pewno i wtedy sami ocenicie.

26 sierpnia, wtorek

Skończyłem kolejną opowieść-baśń-bajkę, czy jak tam kto te moje wypociny nazwie. Tym razem było dużo trudniej, bo trzeba się było trzymać pewnych reguł. Bajka-pomagajka, nie jest zwykłym baśniowym opowiadaniem. Ma cel terapeutyczny i służy jako pomoc dla dzieci z problemami.

Problemów jak wiadomo, dzieci mają mnóstwo. Miałem do wyboru: spotkanie z obcym, kiedy rodzice się kłócą, śmierć zwierzaka, wykorzystanie seksualne i wiele innych tematów, ale wybrałem napisałem opowiadanie o Rubinku, który wśród innych szlachetnych kamieni czuł się inny, bo nikt nie był taki jak on i z tego powodu jeszcze bardziej się czerwienił. Ciekawe jak się spodoba w redakcji Naszej Księgarni, która zamówiła u mnie ten tekst.

A najbarciś jestem ciekaw jak Wam się spodoba.

23 sierpnia, sobota

Pytanie w Księdze gości: Czy chałtura jest godna prawdziwego artysty.
Odpowiadam: Oczywiście, nie.
Tylko, co to jest chałtura?

Otóż, uważam, że chałtura, to nie jest miejsce, w którym artysta występuje. Chałtura, to jest jego, artysty, stosunek do widza. Jeśli traktuję widza, wyłącznie jak produkt, dzięki któremu zarabiam pieniądze, to jest chałtura. Jeśli jest mi wszystko jedno jak wystąpię, „bo i tak mnie kochają”, a kasa już jest na koncie, to jest chałtura. Jeśli wygłupiam się na scenie, czy estradzie, schlebiając najniżyszym gustom, to jest chałtura.

Ale jeśli występując nigdy nie schodzę poniżej granicy dobrego smaku , gram na maksimum swoich możliwości, szanuję widza, który przyszedł mnie oglądać, to miejsce nie jest ważne. Można dać wspaniały koncert dla młodzieży, która właśnie wyszła ze stadionu i odwalić chałturę dla profesorów na Uniwersytecie. O wszystkim świadczy stosunek artysty do widza.

Tak sądzę i tak się staram.

22 sierpnia, piątek

Dzisiaj są urodziny mojego przyjaciela Czarka Żaka. Biedaczek skończył 47 lat. Cóż, i tak , jak co roku, ma o 5 lat mniej ode mnie. Czarku, mówiłem Ci to już dzisiaj na planie, ale powtórzę jeszcze raz: NiECH CI BĘDZIE DOBRZE NA ŚWIECIE!

Jeśli chodzi o moje sprawy, to opowieść dla Świata Książki, już napisałem. Celowo piszę „opowieść”, a nie „bajka”, bo historia, która mi się napisała, raczej bajką nie jest. Żonie się podobała, więc chyba nie jest źle. Przeczytacie, przed Świętami, bo książka jest planowana na ten właśnie czas. Będzie miała trochę pretensjonalny (przeklęta komercja!) tytuł „Gwiazdy na dobranoc”. Miłej lektury.

20 sierpnia, środa

Dzień porażek. Szkoda mi obu drużyn. Siatkarzy szczególnie, bo tak mało brakowało do awansu. W tibreku darłem się tak, że pobudziłem pół Choszczówki. Cóż, taki jest sport. Szczypiorniści mieli gorszy dzień i tyle. Szkoda, że zadecydował o awansie do strefy medalowej.

Cała nadzieja w wioślarzach i kajakarzach. Jak nie młotem go, to wiosłem, jak mówi przysłowie. Zobaczymy. Może się uda choć wyrównać ten wynik z Aten.

Mnie się dziś nic wyrównać nie udało, bo planowałem napisać całą bajkę, a udało mi się zaledwie półtorej strony. Trochę mnie ci sportowcy rozpraszali i dlatego. A może dlatego, że to nie bajka mi wychodzi, tylko jakaś bardzo surrealistyczna historia, której sam zaczynam się bać. Cóż, dzieci podobno uwielbiają horrory. Tylko, czy rodzice, będą chcieli dziecku taki horror kupić pod choinkę? Zobaczymy. Na dziś mam dość. Idę spać.

19 sierpnia, wtorek

Całe moje życie, jest jedną walką z lenistwem. Podejrzewam, że większość ludzi tak ma. Ja na szczęście, tę walkę zazwyczaj wygrywałem i dzięki temu mogę sobie pozwolić na tę symboliczną miseczkę ryżu, że się tak olimpijsko wyrażę.

Taki dzień był dzisiaj, że nic mi się nie chciało. Może dlatego, że tyrałem tyle dni, że jak się wreszcie jakiś wolny dzień trafił, to organizm sam sobie powiedział, dość, teraz odpoczywam.
On mógł sobie odpoczywać do woli, ale ja w rozumie swoim, wiedziałem, że teksty bajek, co to różne wydawnictwa zamówiły u mnie, do napisania mam.

Felieton do Naszej Choszczówki już napisałem (za parę dni na stronie), jedną bajkę (pomagajkę, czyli pisaną według pewnego klucza, mającego pomóc dzieciom wybrnąć z różnych problemów) już prawie napisałem, bo tylko koniec mi został, ale z tą drugą mam sporo roboty.

Pomysł mam fajny (wydaje mi się), ale do niego talentu literackiego trzeba, a z tym u mnie jako aktora, a nie literata przecież, bywa różnie. Na szczęście wrodzone lenistwo pokonać mi się (znowu!) udało i chyba wywiążę się z umowy. Wszystko mam oddać do końca miesiąca, więc jeszcze trochę czasu mam.

17 sierpnia, niedziela

Złotka odpadły, ale mamy kolejne medale i oby tak dalej. Kiedy oglądałem naszych złotych wioślarzy, słuchających Mazurka Dąbrowskiego, poryczałem się jak dziecko. Oni też płakali i to był naprawdę piękny widok.

Lata wyrzeczeń i morderczych treningów, dały w końcu ten upragniony olimpijski złoty krążek. Tak się przechodzi do historii sportu.

Szymon Kołecki, co prawda złota nie zdobył, ale walczył pięknie, zdobył srebro no i… dotrzymał słowa. Na znak protestu przeciw okupacji Tybetu, ogolił sobie głowę tak jak to robią tybetańscy mnisi. Pomysł świetny, bo nikt przyczepić się nie mógł, ale szkoda, że niepodchwycony przez innych zawodników.

16 sierpnia, sobota

No i co? Mamy już i srebro i złoto!
Jestem pewien, że jeszcze parę medali nasi przywiozą. Bardzo bym chciał, choćby po to żeby zrobić na złość wszystkim malkontentom. Ech, jak my lubimy narzekać.

14 sierpnia, czwartek

Ufff. To był dzień. Od rana „Ranczo” i przyznam się, że miałem chwile, że mózg mi się lasował od ilości słów, które musiałem wypowiedzieć. Oczywiście, Czerepachowym zwyczajem, z prędkością karabinu maszynowego.

Sceny w Urzędzie Gminy nagrane i mam od „Rancza” tydzień odpoczynku. „Ryby” popłynęły jak zwykle, czyli cudownie, choć dla widzów, którzy zazwyczaj siedzą na schodach, nie ma już poduszek. Podobno, widzowie, którzy kupili normalne bilety (a nie schodowe wejściówki) narzekali, że poduszki nie pozwalają się bezpiecznie poruszać na schodach, które przecież służą do schodzenia, a nie do siedzenia. Szkoda, bo te poduszki tworzyły w Polonii, taką fajną, rodzinną atmosferę.

Kiedy mogę oglądam Olimpiadę w Pekinie i bardzo mnie złości, jak w naszym polskim stylu, niektórzy już ogłaszają naszą klęskę. Poczekajmy. Może nie będzie tak źle. Jest jeszcze parę dyscyplin do wygrania.

To piszę ja,wiecznie niepoprawny optymista.

13 sierpnia, środa

Nie wierzę w 13ki, ale jak na jeden dzień, to trochę tych porażek za dużo. Siatkarki oglądałem już po meczu (Beba mi nagrała), bo kiedy grały ja byłem na planie, ale wyniku nie znałem i kiedy cała Polska już wiedziała, że również w tej dyscyplinie, medalu nie zdobędziemy, ja darłem mordę na całą wieś i do końca miałem nadzieję, że jednak się uda.

Teraz Wisła przegrywa 4-0 z Barceloną i choć to było do przewidzenia, to mimo wszystko jakoś przykro, że ta różnica klas jest aż tak duża.

Na dodatek, znowu mam syndrom „wiecznego ucznia”, czyli konieczność ciągłego uczenia się czegoś na pamięć (na jutro kolejne 8 stron dialogów Czerepacha z Wójtem, Lucy i innymi bohaterami „Rancza”) i choć już prawie wszystko umiem, to podświadomie czuję, że czas, na choć maleńki odpoczynek.

Czekam na piątek. Co prawda wieczorem gram „Ryby”, ale wcześniej, mam tylko festyn w Jeruzalu (bo od lat próbujemy pomóc w uratowaniu tamtejszego kościółka), a po spektaklu spotkanie z przyjaciółmi.

12 sierpnia, wtorek

12 sierpnia - urodziny Artura BarcisiaDzisiaj skończyłem 52 lata. No i co? I nic. Czuję się świetnie i nie zamierzam być żadnym starcem. 52 lata, to tylko odliczony czas.

Jeśli prawdą jest, że człowiek ma tyle lat na ile się czuje, to ja mam jakieś 38 i pół. Nic szczególnego nie zdarzyło się 14 i pół roku temu. Po prostu tak się czuję i już.

Trochę mi szkoda włosów na głowie, ale grając Czerepacha, jakoś to sobie rekompensuję.

Od Beby dostałem….52 butelki mojego ulubionego piwa Peroni, ale nie mogę wypić tyle ile bym chciał, bo rano o 6 wstaję na plan „Rancza” i muszę być w formie. Ech, życie aktora.

11 sierpnia, poniedziałek

Uwielbiam wracać z teatru w takim nastroju. Mam poczucie, że zrobiłem coś naprawdę dobrego. Nie, żebym był nieskromny. Nie o to mi chodzi. Po prostu, kiedy przy ukłonach, patrzyłem na szczęśliwe twarze widzów, którzy dzięki wizycie w teatrze, na dwie godziny zapomnieli o swoich troskach i kłopotach, poczułem z nimi jakąś dziwną więź.

Tak jakby byli dobrymi znajomymi, z którymi umówiłem się na spotkanie i oni z tego spotkania są bardzo zadowoleni. Bardzo lubię grać te „Grube ryby” w Polonii. To teatr w najczystrzej postaci. Taki, który lubię najbarciś. Bez nowoczesnych ułatwień w postaci telebimów, czy tanich, publicystycznych uwspółcześnień. Uczciwy teatr.

Autor „Grubych ryb”, Michał Bałucki, zaszczuty przez krakowskich krytyków, popełnił samobójstwo. Mam nadzieję, że czasem zagląda na widownię Polonii i jest mu trochę lepiej.

9 sierpnia, sobota

Uff. To był bardzo ciężki dzień. Zazwyczaj bywa tak, że na planie, raz jest scena trudna, z dużą ilością tekstu, a potem trochę łatwiejsza i można odpocząć. Dzisiaj było wręcz przeciwnie.

Co scena, to więcej słów na pamięć i do tego trudne jak diabli. Mimo wszystko poszło chyba dobrze, bo reżyser (Wojtek Adamczyk) powiedział, że stawia mi, za dzisiejszy dzień, butelkę whiskey. Ucieszyłem się bardzo, ale grzecznie podziękowałem, bo tak mocnych alkoholi nie piję wcale. Piwo, to co innego.

Właśnie popijam sobie ten pyszny złocisty płyn i jest mi bardzo dobrze. Pewnie również dlatego, że jutro mogę się porządnie wyspać. Próbę wznowieniową „Grubych ryb”, które gram wieczorem w Teatrze Polonia, mam dopiero o 12 w południe.
Niedziela! Ha,ha. Kto może, ten świętuje.

8 sierpnia, piątek

Przyjęcia urodzinowego nie było, bo nie było jak. Beba cały dzień w montażowni, a ja na planie „Rancza”. Prezenty się podobały. Na planie, jak zwykle cudowna atmosfera, choć kiedy wracałem po pracy do domu, to byłem wręcz pewien, że zagrałem jedną z najpodlejszych postaci w swoim życiu.

Cóż, taka rola aktora, że czasem postać jest miła i sympatyczna, a czasem wręcz przeciwnie. Paradoksalnie, te niesympatyczne i złe postaci, są z naszego, aktorskiego punktu widzenia, dużo ciekawsze. Są bardziej skomplikowane psychologicznie, no i robią rzeczy, których na co dzień, my sami, raczej nie robimy.

Nie chcę przez to powiedzieć, że czasem chciałbym być taką gnidą jak Czerepach, nigdy w życiu, ale grać takiego, jest naprawdę wielką rozkoszą.

Jutro kolejny dzień zdjęciowy i znowu mnóstwo scen do zagrania. Tekstu już się nauczyłem, dlatego pozwoliłem sobie tu zajrzeć, ale zmęczony jestem okrutnie, więc idę spać.
Pobudka o 6.30.

7 sierpnia, czwartek

Jutro są urodziny mojej Beby. Po zdjęciach, łaziłem po sklepach i próbowałem kupić jakiś prezent. Nie było to łatwe, bo ciuchy i bieliznę kupuje sobie sama (ja zawsze kupuję albo za małe albo za duże), a tzw. coś dla domu, to raczej …dla domu niż dla kobiety, więc miałem problem.

W końcu coś znalazłem. Przemiłe panie, które w sklepie przepięknie pakowały mi prezent, poprosiły o autograf, a jedna z nich powiedziała zdanie, które słyszałem już tysiąc razy: „Za jedno, was aktorów naprawdę podziwiam, panie Arturze. Że wy się tyle tego tekstu potraficie na pamięć nauczyć”.
– Syndrom wiecznego ucznia, proszę Pani – powiedziałem. Uśmiechnęła się współczująco podając mi zapakowany w piękny papier prezent.

Choć sklep śliczny i w dobrym punkcie, to mimo wszystko, chyba bym się z nią, na zawody nie zamienił.

Dzisiaj zagrałem 9 scen w „Ranczu”. Na jutro mam 8.
Siedziałem dwie godziny i się nauczyłem. Nawet nie było to takie trudne, bo jak scenariusz jest dobrze napisany (a ten jest!), to tekst sam wchodzi do głowy.
Teraz trzeba będzie go (taki drobiazg,he,he) zagrać. Nie mogę zdradzać szczegółów, ale powiem wam, że straszna świnia z tego Czerepacha. Straszna!

Część widzów chyba jednak przestanie mnie lubić.

6 sierpnia, środa

Nic więcej nie mogłem napisać, bo do dzisiaj nie mieliśmy prądu. Koszmar. Dopiero w takich sytuacjach, człowiek uświadamia sobie jak bardzo jest uzależniony od tzw. cywilizacji.
Brak energii elektrycznej, oznacza brak podstawowych wygód. Brak światła rekompensują romantyczne świece, których zawsze jest w moim domu pod dostatkiem, ale brak wody? Nie można się umyć, pozmywać, że o innych potrzebach nie wspomnę.

Dotkliwym, okazał się również, niestety, brak dostępu do internetu, co może świadczyć o pewnym stopniu uzależnienia.

Na szczęście, mam non stop, zdjęcia do IV serii „Rancza” i kiedy wracałem po pracy do domu, byłem tak zmęczony, że jak nauczyłem się tekstu na następny dzień, to już na nic, w tych okolicznościach, nie miałem ochoty.

Osobną sprawą jest przyczyna, dla której ta awaria trwała tak długo. Totalny brak koordynacji służb odpowiedzialnych za rozwiązywanie takich kryzysów. Pewnie napiszę o tym jakiś osobny tekst, bo było to, tyleż dramatyczne, co zabawne.

Już po wszystkim i znowu mogę się cieszyć swoim uzależnieniem. Na dodatek jednym okiem oglądam mecz Wisły z Beitarem (do tej pory 5-0) i cieszę się również tym, że znowu będziemy w naszym pięknym kraju, gościli słynną FC Barcelona.

4 sierpnia, poniedziałek

Dzisiaj nad moim domem przeszła nawałnica i zniszczyła część ogrodu. Straszny widok.
Piękna, prawie stuletnia brzoza, leży teraz z korzeniami na wierzchu, jak kopnięty grzyb. Druga, równie piękna, choć młodsza, złamana w połowie. Górną częścią upadła na dach tarasu. Pognieciona blachodachówka, urwane rynny. Octowiec, który rósł tuż obok tarasu połamany. Na dodatek, zerwane przewody elektryczne, leżą na siatce ogrodzenia i cały płot jest pod napięciem. Od dłuższego czasu czekamy na interwencję jakichś służb.