Matysola

Ten pierwszy raz

Barcisie, Neski i inne szykany

Kiedy ktoś pyta mnie jak poznałem Artura Barcisia, odpowiadam zawsze tak samo: „To z powodu nagromadzenia Barcisiów w jednym miejscu, w jednym czasie.”

Był sierpień 2003 roku. Zajmowałem się wtedy w pracy promocją przedsiębiorstwa. Stąd wizyta pewnego akwizytora reklam, który przedstawił się jako Dariusz Barciś a zapytany czy z tych Barcisiów, okazał się być choć dalekim, ale jednak kuzynem, gościa, na którego zwróciłem uwagę już przy pierwszym spotkaniu – w serialu ODLOT.

Kilka godzin później, po powrocie do domu, oddając się pasjonującej lekturze Tele Tygodnia, natknąłem się na kolejnego Barcisia, który w krótkim, poświęconym mu materiale, opowiadał o sobie i zachęcał do odwiedzenia swojej strony internetowej. Mówił w nim również o swoich psach, z których jeden wabił się Neska. Traf chciał, że byłem w tym czasie osobistym pańciem pierwszej wersji mojej psuki rasy bullmastiff, noszącej ten sam „wab”. To przesądziło sprawę. Wieczorem zasiadłem do komputera i napisałem do pańcia Neski (w wersji jamnik) intymny mail kontratakujący, opisując w nim mijający dzień, w którym doświadczyłem „barcisiowego natarcia”.

I się zaczęło… Chwilę później otrzymałem odpowiedź!!! Bogato ilustrowaną psiuńcio-pańciowymi zdjęciami! Artur długo przechowywał ten mail tego maila (dopieniacz paralitywny) wyłącznie dlatego, by się od czasu do czasu ze mnie ponabijać.

Zachęcony zaproszeniem, zamieszczonym w treści maila, wskoczyłem żwawo choć nieśmiało na Barcisiowe Forum i… ugrzęzłem tam na całe lata. Zimy zresztą też… Wtedy w sierpniu, wracając późnym wieczorem z budowy (domu) z rozkoszą odprężałem się psychicznie po ciężkiej fizycznej pracy, prowadząc nocne dysputy z Cezarym, Kochanoskim czy samym Arturem.
Nie pamiętam dokładnie, ale chyba natychmiast, może tego samego dnia, wymieniliśmy się z Arturem numerami telefonów. Niespełna dwa tygodnie później… spotkaliśmy się na mojej działce, placu budowy, skąd wracałem, by odpoczywać na BF. Tak, tak! Artur to wielki naiwniak! Przecież mogłem go zdzielić pałą przez łeb, ograbić, zabrać buty… A jednak się nie obawiał.

W drodze do mieszkającej pod Częstochową mamy, zboczył z trasy i odwiedził faceta, którego znał od zaledwie kilku dni i to wirtualnie! Z korespondencji! I jak to tłumaczyć? Założę się, że chodzi tu o jakieś, za przeproszeniem, głębsze uczucie… Zapałaliśmy miłością. WRÓĆ! Strasznie idiotyczne te wyrażenia! Szczególnie jeśli mowa o dwóch facetach… Po prostu pozakochiwaliśmy się w sobie i tyle! Spędziliśmy ze sobą wiele intymnych nocy. WRÓĆ! Samo mi tak jakoś głupio wychodzi! Stych nerf pewnie…

A tak serio… Jest w tym wiele prawdy. Jakoś od razu wiedzieliśmy, że to Przyjaźń, przez duże, jak widać, PY. I to przede wszystkim za sprawą Artura. Choć tyle nas różni… Ale przecież nie dzieli! Ja jestem raczej wycofany i mało bezpośredni, On otwarty i ufny. Ja piękny i młody, On… A NIE! TO WYCINAMY! CIACH-CIACH I KONIEC!. O światopoglądzie nie wspomnę, bo może mi przywalić dziełem albo je podrzeć… No i co z tego? Co z tego, że się różnimy? Ano właśnie! Ani trochę nie przeszkadza nam się to przyjaźnić. Od prawie dwudziestu już lat!

O naszej Przyjaźni mógłbym jeszcze opowiadać i opowiadać. Przez te lata wiele się wydarzyło. Poznaliśmy swoich przyjaciół, Artur wielokrotnie był moim gościem, ja gościem Jego i Jego cudownej Beby, bywaliśmy razem na meczach bełchatowskiej SKRY, spektaklach teatralnych, planach filmowych (dzięki Niemu zostałem „aktorem serialowym”), świętowaliśmy wspólnie moją czterdziestkę, Jego pięćdziesiątkę… A tyle jeszcze, jestem o tym przekonany, przed nami. I wiemy, że zawsze możemy na siebie liczyć.

Ale miało być o pierwszym spotkaniu. Więc wystarczy. VERTE! I jazda do następnego rozdziału!

Matysola