W kilku słowach...
wrz 07

Paszkwil płaczący…

Jakaś ta sobota siąkająca…..normalnie płakać mi się chce oraz wyć i szlochać straszliwie…
NO TO SOBIE POPŁACZĘ… podobno łzy oczyszczają duszę, a mojej to pranie z gotowaniem by się przydało… krochmalenia też nie wykluczam…

………

i sobie popłakałam krótko acz intensywnie… i to bez właściwie konkretnego powodu… może depresyjka jakaś malutka nieśmiało mnie dopada, może klimaks cholerny przypomniał sobie o mnie, a może grypa po piętach mi depcze… a może wszystko do kupy razem z pogodą włącznie? Nos niczym pomidor czerwony, oczy opuchnięte aż miło i zmarszczki wszystkie na światło dzienne wylazły ale własny wygląd od dawna mam głęboko w odwłoku, więc zwisa mi to globalnie. I tak, co w lustro spojrzę to wydaje mi się, że teściowa przyjechała…

Kaszeb mój kochany na depresyjkę zaserwował „grzańca”, na klimaks masażyk bardzo klasyczny, a na początkującą grypę zupę-krem szpinakową z dużą ilością czosnku oraz nacieranie kamforą i wobec powyższego „pachnę” wysoce oryginalnie! istne szaleństwo po prostu!! orgia zapachowa rzadko spotykana i raczej trudna do zniesienia. Roztocza, a także inne stworki wszelakie żyjące w tym domu już dogorywają w konwulsjach przy każdym moim oddechu. Jeden dobry chuch i pełna dezynfekcja całej kamienicy od parteru po dach.

Po południu Misiek przytargał do domu swoje najnowsze zauroczenie, które zwie się IŻ-22 i teraz smaruje ją miłośnie towotem oraz oryginalnym smarem przeznaczonym specjalnie dla takich ślicznotek zza wschodniej granicy i tym sposobem jeszcze jeden komponent zapachowy nam doszedł, więc jak to wszystko nie wybuchnie, to będzie istny cud, prawie taki jak nad Wisłą!

Dobrze, że ten mój Kaszeb ciągle me ledum i że ciągle jestem rychtyk jego lebu białka, bo inaczej zapłakałabym się na mokrą plamę…