W kilku słowach...
sie 25

Felieton chorobliwie pesymistyczny

Martwię się. Ja, chorobliwy optymista piszę chorobliwie pesymistyczny felieton, co chyba dołuje mnie jeszcze bardziej. Świadomość, że coś mnie dołuje nie wywołuje niestety reakcji przeciwnej, czyli jak to było dotychczas, jakiejś ratunkowej dawki optymizmu. Podprogowo jest to z pewnością związane z faktem, że właśnie skończyłem 56 lat i co tu dużo gadać mam już ostro z górki. Umierać oczywiście nie zamierzam, ale mogę sobie nie zamierzać do woli skoro, gdy tylko włączę telewizor wszystko wskazuje na to, że koniec jest bliski. Mówi się, że jeśli w tym wieku nic cię nie boli, to znaczy, że nie żyjesz. Nic mnie nie boli i jestem pewien, że ten beznadziejny felieton piszę jeszcze na tym, a nie tamtym świecie. Mimo to, coś mi się nie zgadza.

Wnioskując z reklam w moim wieku powinienem mieć żylaki, a nie mam. Pewien rodzaj napięcia żylnego odczuwam tylko, gdy słyszę dziennikarzy, którzy robią błędy językowe. Kto, jak kto, ale żurnaliści chyba powinni umieć mówić po polsku. Ostatnio, gdy prezenterka wiodącej stacji zakończyła rozmowę ze swoim kolegą mówiąc: – Dziękuję Tobie za relację – miałem taką żyłę, że chciałem dzwonić do TVN z pytaniem kto tę panią wpuścił na antenę. Powinienem używać kleju do protez dentystycznych, ale nie używam, bo …nie mam protez.

Owszem, czasem zaciskam zęby ze złości, np. gdy jacyś urzędnicy chcą pozwolić na wycięcie ponad stuletnich drzew, żeby ktoś w tym miejscu postawił centrum handlowe, jak ma to miejsce w przypadku Parku Wiśniewo, ale w tej sprawie potrzebny jest nie klej, tylko olej. I nie do protez, a do głowy.

Patrzę w TV na koleżankę ze studiów, która namawia mnie do zażywania suplementu diety przeciw wzdęciom. Niestety, ostatnio odczułem tylko lekkie wzdęcie mózgu po wypowiedzi pewnego, pożal się Boże polityka PSL-u, który kilka razy powtarzał na konferencji prasowej, że w jego partii panuje piuraliz. Nie wiem, czy istnieją wzdęcia wklęsłe, ale mogę przysiąc, że coś takiego czułem, gdy oglądałem wypociny naszych siatkarzy w Londynie. Powinienem wyregulować sobie wypróżnienia, ale i w tej kwestii mój organizm zachowuje się z podziwu godną regularnością. Jeśli już jesteśmy w tej dyskretnej okolicy, to śpieszę donieść, że nie mam również problemów z hemoroidami, chociaż czasem boli mnie tyłek, gdy muszę wysiedzieć na jakimś nudnym filmie. Z zasady nie wychodzę z kina przed końcem seansu, bo jako optymista zawsze mam nadzieję, że coś się jednak wydarzy.

Co tam jeszcze w tych rejonach? Acha, prostata. Kazali zbadać. W tym wieku! Koniecznie! Zbadałem. Nie było to przyjemne, ale mam z głowy(faceci wiedzą, albo powinni wiedzieć o czym mówię) i PSA na razie nie muszę się obawiać. Prostatę mam podobno modelową.

Zbadałem też różne inne części mojego ciała i wygląda na to, że jestem zdrowy. Mimo to dół, chandra, mogiła. Dlaczego? Przecież jeśli akurat w tej chwili nic mi nie jest, to wcale nie znaczy, że zaraz mi nie będzie!!! Odurzony reklamami przeróżnych leków zaczynam mieć pewność, że lada moment, dziś po popołudniu, jutro rano, pojutrze wieczorem, coś mi się stanie. Na nogach pojawią się żylaki, jak węzły szorstkiego sznura. Zęby powypadają jeden po drugim, żebym miał do czego przyklejać protezę, dzięki której żona będzie mnie mogła znów nazywać swoim śmieszkiem. Brzuch mi się wzdnie (wezdnie?) jak balon, aż trzaśnie pasek od spodni, a wypróżnienia wypróżnią wszystkich w okolicy łącznie z rodziną. Na samą myśl o hemoroidach zaczynie mnie boleć mój fotel, a biedna prostata wyprostuje się ze strachu. To wszystko niechybnie musi się stać, bo inaczej po jaką cholerę koncerny farmaceutyczne wydawałyby tak ogromne pieniądze na te idiotyczne reklamy?

Z chorobliwie pesymistycznym pozdrowieniem.
Łącząc się w (potencjalnym) bólu.