„Ten pierwszy raz„
Wszystko zaczęło się na kilka dni przed 25 września 2010 roku. Dostałem zaproszenie od koleżanki Madzi, która zaskoczyła mnie tą informacją. Dawno nie byłem w takim miejscu. Ostatnio co pamiętam to w szkole były jakieś przedstawienia. Bałem się zgodzić, bo to nie moje „klimaty”, ale stwierdziłem, że czasem powinno się iść do takiego miejsca, ukulturalnić się, poza tym to nie jest to samo, co oglądanie filmu w kinie.
Przed wyjazdem przeczytałem kilka zdań na temat tego co będę oglądał na żywo, tak by wiedzieć na czym się skupić, później przejrzałem mapy, tak aby dotrzeć na miejsce. Wyjazd był normalny bez atrakcji i nie zapowiadał tego, co się później stało. Przed spektaklem spotkaliśmy się ze znajomymi Madzi, którzy mieli bilety dla nas. Wszystko owiane było dziwną tajemnicą, i nic z tego nie rozumiałem, ale pomyślałem, że w końcu co ma być, to będzie.
Spektakl oczywiście był interesujący, tym bardziej, że widziałem aktorów, których nie widuje się codziennie na ulicy. Siedziałem zafascynowany, że mogę filmowego Tadeusza Norka i Karola Krawczyka oraz innych aktorów zobaczyć na żywo kilkanaście metrów przede mną. Byłem jak w transie, nigdy nie miałem takiej okazji. To było tak silne, że zapomniałem o drobnych problemach jakie mieliśmy przed spektaklem z miejscami siedzącymi.
Po spektaklu wszystko zaczęło się rozkręcać, dowiedziałem się, że czeka mnie jeszcze niespodzianka. Zamiast wracać wyszliśmy wszyscy bardzo spokojnym krokiem, co dało mi do myślenia, co może być tą niespodzianką. Znajomi z którymi byliśmy wykonali jakieś telefony, wszystko jakoś zaszyfrowane. Nagle zniknęli, zostawiając nam informację, że mamy czekać. Tylko na co?
Po jakimś czasie dostaliśmy wiadomość aby pojawić się w określonym miejscu. Z racji tego, że okolicy nie znałem, wpisałem owy adres do nawigacji i w pełni jej zaufałem. Poprowadziła nas bezbłędnie do miasta na literę „S” które zlokalizowane jest w Zagłębiu Dąbrowskim. Oczywiście chodzi o Sosnowiec.
Zaparkowaliśmy pod małą restauracją, bo chyba taki status ona miała. Wszedłem niepewnym krokiem, bo nie wiedziałem co mnie czeka. I po chwili wszystko się wyjaśniło. Prócz znajomych z którymi widzieliśmy się przed i po spektaklu siedziała jeszcze jedna osoba. To był nasz Gospodarz – Artur Barciś. Mowę mi odjęło. Mogę spokojnie stwierdzić, że wręcz mnie sparaliżowało oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Byłem tak zaskoczony, że nawet nie potrafiłem nic wybrać z menu. Wszystkie emocje zaczęły opadać z czasem. Rozmawiało się naprawdę przemiło, i zobaczyłem, że Artur w życiu prywatnym jest taki jak we filmach, czyli bardzo miły, uśmiechnięty i zaskakujący.
Wprawdzie nie miałem wspólnych tematów z grupą, ale bardzo fajnie się ich słuchało, gdy opowiadali o forum i zlotach. Postanowiłem, że zajrzę, poczytam co piszą i zapiszę się też. Wszystko było piękne, ale czas leciał jak szalony. Wywołany do tablicy poprzez Artura opowiedziałem troszkę o sobie, o tym co robię i czym się zajmuję. Przy okazji dodałem, że następnego dnia muszę wstać na pierwszą do pracy, praktycznie w środku nocy. Bardzo się tym przejął i przez dobrą godzinę, jak nie więcej wyganiał nas do domu, bo „biedny chłopak będzie nie wyspany”.
Nie ruszało mnie to, bo przez to miałbym skrócić spotkanie z taką osobą? Odespać zawsze można po pracy, a taką osobę nie spotka się tak prędko. Niestety nastała godzina, jaka nastała i wypadało opuścić lokal, gdyż nie tylko my w nim byliśmy. Na koniec nie omieszkałem poprosić o autograf, a przy okazji pomyślałem, że można by było uwiecznić to spotkanie zdjęciem, tylko jedyne aparaty fotograficzne jakie posiadaliśmy były te w telefonach. Nie ważna była jakość a pamiątka, która istnieje do dnia dzisiejszego.
Himek