Zawsze mi się wydawało, że żeby osiągnąć sukces, trzeba c o ś umieć. Wszystko jedno co, byle było to, coś wartościowego, co inni docenią i nagrodzą. Taki sukces może osiągnąć naprawdę każdy. Nawet ekspedientka w sklepie, która swoją uprzejmością i fachową radą sprawia, że klienci wybierają właśnie ten sklep, a nie inny, może mieć poczucie sukcesu. Może nie jest, to jakiś wielki sukces, ale daje przyjemny rodzaj satysfakcji, że to co się robi, robi się dobrze.
Kiedy jeszcze byłem panem profesorem (wykładałem interpretację piosenki w Szkole Muzycznej), jak mantrę powtarzałem moim uczniom, że artyści nie są po to żeby występować, śpiewać, grać, malować, rzeźbić itd. Artyści są po to żeby … z a c h w y c a ć. Celem prawdziwego artysty jest osiągnąć taki kunszt swojej sztuki, tak dalece wznieść się ponad przeciętność, żeby zachwycić swoich widzów. To może się nigdy nie udać, może się zdarzyć raz w życiu, ale cel powinien być właśnie taki. Żeby to osiągnąć trzeba wielu wyrzeczeń, nieprzespanych nocy, ćwiczeń, wzlotów i upadków. Przypomina mi się stara anegdota o przechodniu, który na ulicy zapytał eleganckiego starszego pana: Jak dostać się do Filharmonii? – Ćwiczyć, młody człowieku, ćwiczyć – brzmiała odpowiedź.
Właśnie obejrzałem kolejny odcinek programu TVN pt. „You can dance – Po prostu tańcz”. To już trzecia edycja tego znanego w całym świecie formatu. Rozrywkowy program telewizyjny, zmotywował kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy młodych ludzi z całej Polski do ciężkiej pracy, bo dzięki niemu mogli spełnić swoje marzenie o tym żeby odnieść sukces. Żeby być lepszymi od innych, dostać się do programu i …zachwycić. Doprawdy ciężki orzech do zgryzienia będzie miało jury tegorocznej edycji, bo finałowa 16-ka tancerzy jest naprawdę fantastyczna. Na dodatek każde z nich ma swoją historię, którą mogliśmy i ciągle możemy, śledzić wraz ich emocjami, walką z własną słabością i determinacją żeby ją pokonać. Może jestem niepoprawnym optymistą, ale czuję, że tysiącom młodych ludzi z małych miasteczek, w których, jak oni sami mówią, „nic się nie dzieje”, a którym do tej pory „się nie chciało”, zaczęło „się chcieć”. W ten sposób, telewizja komercyjna, może świadomie, a może nie, stała się misyjna. Sprawiła, że ludzie stali się lepsi. Pomogła im poszukać szczęścia. Pozwoliła pomyśleć, że i oni jeśli im się będzie chciało, mogą …zachwycić.
Podobnie, choć trochę inaczej, jest przy okazji innego programu tej samej stacji. „Mam talent”, to okazja do pokazania całej Polsce swoich niezwykłych umiejętności. Jedni zachwycają wyjątkowym talentem wokalnym, jak np. dziewczynka, za którą nie dałoby się na pierwszy rzut oka przysłowiowych 5 groszy, a która zaśpiewała „Dziwny jest ten świat” tak, że wszystkim opadły szczęki, inni tańcem, jak chłopcy, którzy wchodząc na scenę „prosto z podwórka”, dali pokaz akrobacji, których elementy, zdawały się przeczyć zasadom anatomii, a jeszcze inni czym innym, co tam kto potrafi. Tysiące ludzi przyszło do telewizji, żeby pokazać światu, że coś umieją. Dzięki temu mogliśmy się dowiedzieć, że gdzieś na głębokiej prowincji, w małych miasteczkach i wsiach, są ludzie, którym się chce, którzy mają talent i dzięki ciężkiej pracy nad sobą potrafią nas zachwycić, zachęcając tym samym innych żeby zrobili to samo. Tak właśnie działa misja telewizji. Nie tracąc nic, a nic na swej atrakcyjności jest również pożyteczna społecznie.
Tymczasem telewizja zwana, nie wiedzieć czemu publiczną (wszak sama przyznaje, że utrzymuje się głównie z reklam, bo ludzie nie płacą abonamentu), która misję ma wpisaną w statut, po raz kolejny serwuje nam żenujący swoim poziomem, spektakl pt. „Gwiazdy tańczą na lodzie”. Program, w którego tytule, tylko dwa ostatnie słowa są prawdziwe, ci którzy naprawdę coś umieją, czyli partnerzy, pożal się Boże, „gwiazd”, prezentowani są bez nazwisk, a jego największą atrakcją była do niedawna, dziwna i absolutnie nic nieumiejąca kobieta z różowym koniem. Tych, którzy w ten sposób rozumieją misyjność telewizji, chętnie bym wysłał z misją… po rozum do głowy.
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.