W kilku słowach...
mar 06

A patrz Pan Panie Arturze, takie kobity…

Poniedziałek, 06 marca 2006

A patrz Pan Panie Arturze, takie kobity, rozumiesz je Pan, tak no, chociaż troszkie? Bo widzisz Pan troche się tam ich w życiu swym zna, no nie tak, żebym był tam zaraz jakiś Don Ruchan albo ten no Al Bano Pacino, no ale tak, się pogada albo co innego, ale za cholere nie kapuje co te baby kombinujom….

Ale coś byc musi, bo tak, najpierw taka jedna z drugom se latajom po tych ulicach, jakby im sie szczać chciało, a cieszom sie przy tym jakby ot tego latania pomarańcze im spod kiecek miały wypadać, z jednego sklepu do drugigo, potem tachajom te tytki na chate, a jeszcze pod domem ze trzy godziny stać potrafiom i gadać, o tym, o czym się nie dogadały jak latały, potem wchodzom na chate i drom sie od sieni, jak to im cienzko, jakie to zycie majom porombane, i w ogóle, w koncu jak sie juz i tu nagadajom, to sadowiom sie, moszczom, upychajom przed tym telewizorem, biorom biednego pilota i jadom, jak nie „s jak sedes” to „pogoda dla wąchaczy”, a jak i to sie im kończy, to jadom z czymś o czymś, a jak i to sie kończy i skończom sie te wszystkie przekaseczki przyciagnięte, to zwlekajom sie, i znowu gadajom, ale teraz to gadajom juz z jakims trzaskiem, swistem, brzekiem, nie wiesz Pan panie Arturze o czym One tak całe dnie gadajom? Kiedys sie nawet chciałem wsłuchac, ale gdzie tam, to jakiś kot jest chyba, albo cóś.

Albo patrz Pan Panie Arturze wczoraj żem odpalił telewizor, żeby mnie powiedziały co się porobiło jak mnie nie było, a tam taka jedna co ma między króliczymi przelot jak drzwiczki do warsztatu Heńka Matuszewskiego, pierniczyć mnie zaczyna, o bezrobociu. Patrz Pan Arturze kochany, jakie bezrobocie?, ja wim dlaczego tak jest, bo na ten przykład jak mnie szef mój do hurtowni w Przemyslu wysłał żebym zakupił gwintołki co to som przy warślikach, wchodze do ty hurtowni a tam za bufetem siedzi jedna co to ma kudły wygrzmocone oko ba błysk przemianowane wary tak posuniete miniom że całe światło podpierniczała z ty lamki co to była nad niom, i se radia słucha, no żeby tam co jeszcze było do posłuchania, ale nie, leci se tyn co udaje że umi, co to sie odstawia jak nie daj Boże liberacze, a ta oczy maślankom zalane, łeb se na łapie z pazurami chemolakiem i we wzorki szczelonymi podparła i sie kiwa. To podchodze bo widze, że robi, i sie pytam o to po co przyjechałem, a tom jakby mysz w dupe uchlał, pysk sie jej rozsunął, kiwac sie przestała, to widze, że nie wie , to jej tłumacze, -Pani, przyjechołym po gwintołki co to som przy warslikach a które to som zamotowane wspólnie w ramcygach tak żeby koło od puchelki co to w futerku zapiernicza sie nie trzensło – no jaśniej Panie Arturze kochany wyjaśnić nie mogłem, no przecież to każden jeden chłop wie o czym mówie, a ta nic, normalnie jakby u Grzegorzeski na wychowaniu była. Wyszłem normalnie bo mnie zatrzensło. No jak można cóś takiego za barem posadzić, raz że nie wie, dwa sie nudzi, trzy zabiera chłopom robote, i dla tygo nie ma roboty gdyż jedne z drugimi se wsadzajom takie co by im świciły a gówno wiedziały,
Albo patrz Pan Panie Arturze kochany, te reklamy, no przeciż to nie można wysiedzieć, a jak już puszczom te bobik co to kiedyś ze dwadzieścia past na raz do pyska pchała a tera ma jednom to sie mi zaraz załancza tyn co to w polityce za tego bladygo konia robi co go wołajom lonża ciepłotek albo kirył bo on to u mnie ekranie za kolargola robi.

I za to też miendzy innymi Pana lubie Panie Arturze, ze Pan w tych przerywnikach sie nie pokazujesz. To kończę, gdyż miałem tylko piętnaście minut, które właśnie się kończą. Może jeszcze kiedyś napiszę jak Pan pozwoli albo jak mi kolega pozwoli albo jak se zakupie komputera Jeśli ma Pan ochotę to oczywiście, że może Pan opublikować.

Z wyrazami szacunku
Mariusz Chałubiec