Starannie zaplanowany wieczór początek miał bardzo obiecujący. Świece jak gromnice, wino zimne niczym tyłek nieboszczyka, nastrojowa muzyka w klimatach „jak dobrze nam zdobywać góry„, Misiek odpowiednio do sytuacji zestrachany, no i ja wystrojona, jak suczka na szczepienie w tiule i koronki, takie co to od samego patrzenia zęby bolą… Punkt kulminacyjny wieczoru – taniec na rurze, w roli rury miał wystąpić fotel…
miał, ale nie wystąpił, bo na samym początku doznał bolesnej kontuzji, kiedy to stracił równowagę przy zmianie ewolucji tanecznej mojej skromnej osoby, bo dla zwiększenia efektu chciałam strzelić uwodzicielsko z podwiązki… nawet strzeliłam… celnie, bo wzmiankowana podwiązka wylądowała na żyrandolu, a ja i fotel na glebie tworząc malowniczą ruinę…
Misiek się popłakał ze śmiechu do usmarkania i czkawki włącznie, ja też, bo widok to był niezapomniany… No cóż… może to moje „zdobywcze uwodzenie” było i trochę wybrakowane, ale co się naśmialiśmy to nasze 🙂
Najwidoczniej muszę zmienić taktykę zdobywania Miśkowych szczytów, bo mi jeszcze chłop ze śmiechu zejdzie w mroczne doliny…
Idę do pracy odpocząć po wesołej nocy 🙂
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.