W kilku słowach...
mar 14

Mogę się mylić…

Trochę nie na temat, bo ważne rzeczy się dzieją, ale co tam. Może choć dla odprężenia ktoś poczyta. Moje twierdzenie, że wszyscy jesteśmy aktorami, tylko niektórzy biorą za to pieniądze nabiera coraz nowych znaczeń. Kiedyś miałem na myśli głównie fakt, że każdy z nas, czy jest zawodowym aktorem, czy nie, gra jakąś rolę. Gra, bo tego wymagają od nas konwenanse, konieczność ukrywania swoich prawdziwych uczuć, bo taka jest nasza obyczajowość itd. Ludzie grają miłych, sympatycznych i uprzejmych, bo mają taką pracę, bo tak zostali wychowani, bo tak wypada.

Bywa też całkiem odwrotnie. Młody, wrażliwy chłopak gra gburowatego chama, bo w jego klasie wszyscy tak się zachowują i nie chce wyjść na mięczaka, a miły i sympatyczny na co dzień szef, gra w swoim biurze bezwzględnego twardziela, bo wydaje mu się, że tylko w ten sposób zdobędzie autorytet. Trudno nad tym zjawiskiem ubolewać, bo taka jest ludzka natura i już. Tego rodzaju aktorstwo jest tak powszechne, że nawet się nad tym nie zastanawiamy. Dlaczego? Bo jesteśmy poza konwencją aktor-widz. Wszyscy jesteśmy jednocześnie i aktorami i widzami. Sytuacja się zmienia gdy pojawia się wspomniana konwencja. Ja gram, a ty widzu oceń, czy gram dobrze i jak dobrze, to brawa, jak źle to się wiercisz, kaszlesz, albo wychodzisz z widowni. W telewizji do niedawna było tak, że jak aktor grał źle, to spadała oglądalność jego serialu, co często skutkowało śmiercią jego postaci w kolejnym odcinku. Piszę do niedawna, bo…

Piszę do niedawna, bo od jakiegoś czasu rekordy powodzenia biją seriale, w których jakość aktorstwa, czyli wiarygodność postaci nie ma żadnego znaczenia. Pożal się Boże „aktorzy” wypowiadają jakieś kwestie, wywołują w sobie jakieś emocje, historia jakoś tam się „opowiada”, ale wszystko niewiarygodnie niewiarygodne, nieprawdziwe, fałszywe. I tu cios w moje profesjonalne aktorskie serce. Okazuje się, że widzom ten fałsz i amatorszczyzna w ogóle nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Aktorzy tych programów grają tak jak i oni widzowie by zagrali, więc odczuwają do nich coś w rodzaju sympatii. W gruncie rzeczy chcą się dowiedzieć kto zabił, albo kto kogo zdradza i to im całkowicie wystarcza. Dobre, wiarygodne aktorstwo jest zbędne. Z punktu widzenia producentów taki program jest żyłą złota, bo jest …tani. Aktorzy grają za grosze, a nawet za darmo, bo najważniejszy jest dla nich występ w telewizji, a wstydu że grają źle też nie odczuwają, bo wszyscy im mówią, że jest cudownie.

Jak mawiała pewna leniwa artystka operowa, lepsze pięć minut kompromitacji niż pół roku prób. Tym biednym ludziom, którzy w swoich CV wpisują zawód – aktor pewnie nawet pięć lat prób by nic nie dało, ale kto ich tam będzie pytał jak grali, aktor, to aktor. Pozostaje mi wierzyć, że większość z Was woli grę Maryl Streep od występów Natalii Majorczyk i ten zalew urągających wszystkiemu seriali wkrótce się skończy. Z drugiej strony przecież zawsze byłem za tym żeby każdy miał wolny wybór i jeśli coś mu się podoba, to nie mam prawa mu tego odmawiać. Jeśli ktoś czerpie radość z oglądania aktorskich nieudaczników, to niech się raduje do woli. Tylko co się stanie jeśli poprzez hołdowanie najgorszym gustom ambitne filmy, czy seriale w ogóle znikną z ekranów, bo Święta Ignorancja spali je na stosie Oglądalności?

Znakomitą definicję tej ostatniej dał kiedyś Maciej Mojtyszko; Oglądalność jest to zasada według, której więcej znaczy czterech ćwierćinteligentów niż jeden inteligent. Trafne, prawda? A może dać sobie spokój z tą telewizją i wzorem kilku moich kolegów pozbyć się telewizora? Można i tak, ale my ludzie kultury jesteśmy chyba od tego żeby zmieniać ten świat, a nie odwracać się od niego. Tak sądzę, choć mogę się mylić.