Doręczyciel

Doręczyciel – mój blog

31-10-07, 00:15:37Kadr z serialu Doręczyciel

Stało się. Mój od dawna oczekiwany projekt doszedł do skutku. Dzisiaj zdjęcia do „Doręczyciela” się rozpoczęły i już nikt tej artystyczno-produkcyjnej machiny nie zatrzyma. Przyznam się, że do dzisiejszego dnia miałem wątpliwości jak zagrać tę niezwykłą postać. Jest bardzo cienka granica między tym co budzi wzruszający uśmiech, czy nawet szczery śmiech, a tym co jest prymitywnym rechotem, który wywołuje czyjeś potknięcie się na skórce od banana. Naszą (moją , Maćka Wojtyszki i całej ekipy) ambicją jest stworzyć film, który będzie przede wszystkim hołdował tej pierwszej zasadzie. Zrobiliśmy pierwszy krok.

Wszyscy umocniliśmy się w przekonaniu, że robimy …coś dobrego.

23:33:59

Nie zaznaczyłem, że ten pierwszy dzień zdjęciowy, był tzw. „uciekającymi zdjęciami”. Chodziło o to, żeby wykorzystać scenograficznie przedświąteczny wystrój cmentarza. Dla mnie, to był początek filmu, bo po raz pierwszy dane mi było „być” Jankiem. Nakręciliśmy wszystkie sceny, które dzieją się na cmentarzu, ale na dobre ruszamy we wtorek 6 listopada.

04-11-07, 23:32:26

Uczę się tekstu i łapię się na tym, że idąc zrobić sobie herbatę zaczynam chodzić charakterystycznym chodem Janka. Na szczęście, kiedy to robiłem nikogo nie było w domu. Gorzej jak, myśląc o roli zaczynam tak chodzić i zachowywać się…. publicznie. A publicznie jest wszędzie. Ostatnio robiłem zakupy w supermarkecie i coś mi strzeliło do głowy, żeby sprawdzić jak ludzie zareagują na takiego trochę dziwnego faceta jak Janek. Jesteśmy chyba bardzo tolerancyjnym i dyskretnym społeczeństwem, bo….nikt nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Albo po prostu wszyscy już przyzwyczaili się, że ja nigdy taki całkiem normalny nie byłem i uznali, że moje zachowanie, to tylko jakieś nowe „Mamy Cię”. Zrozumiałem, że żeby postać była wiarygodna musi być „otoczona” wiarygodną historią. Filmową opowieścią, w którą widz uwierzy, która widza wciągnie i każe mu tęsknić do kolejnego tej opowieści, odcinka.

Cóż, gram niebanalną postać i po prostu chciałem sprawdzić czy jestem wiarygodny.
Niestety, już wiem, że dowiem się tego dopiero po emisji pierwszego odcinka w TVP.

06-11-07, 00:01:20

Od jutra, tak naprawdę, zaczyna się produkcja serialu. Dzień po dniu będziemy kręcili poszczególne sceny, które potem złożą się w całość. Najtrudniejsze jest to, że filmu nie kręci się chronologicznie. Jutro np. mam sceny z 2,3 i…9 odcinka! Dla mnie, to nic nowego, bo wszystkie filmy kręci się w ten sposób, ale kiedy rola jest tak trudna…cóż, muszę się z tym zmierzyć. Mam nadzieję, że nie będzie widać, że te sceny, to początek zdjęć i wszyscy sprawdzimy się dopiero na planie. Wszyscy, bo na dobry efekt takiego filmu składa się dobra praca całej ekipy. Ten pierwszy dzień, na cmentarzu, bardzo nas wszystkich zjednoczył i jestem pewien, że będzie dobrze. Musi być.

07-11-07, 00:21:24

Było dobrze, choć pogoda była zmienna (raz deszcz, raz śnieg) i czasem trzeba było czekać.
Strasznie się boję, że mentalnie (naiwny głupek), Janek jest czasem podobny do Norka i chcąc nie chcąc, trochę się do niego zbliżam. „Doręczyciel” nie jest komedią, ale niektóre zachowania Janka, to wypisz wymaluj Tadzio, tylko w innym, trochę poważniejszym, kontekście.

Problem polega na tym, że Janek nie jest jakimś (to byłoby bardzo łatwe) debilem. To taki sam człowiek jak my, tylko trochę inaczej rozumiejący świat, który go otacza. Mój aktorski problem, to jak go grać, żeby nie robiąc głupich min, zagrać Janka, który nie będzie bratem Norka. Na szczęście reżyserem filmu jest Maciek Wojtyszko, którego cudowne wsparcie (był reżyserem większości odcinków Miodowych lat), ale też uważna krytyka, daje mi nadzieję, że gram tak jak powinienem. Na planie jest też scenarzystka, z którą zawsze mogę skonsultować jakiś problem. Nie ma to, jak żyjący autor!

08-11-07, 00:03:11

Kolejny dzień zdjęciowy za nami. Było ciężko, bo padał deszcz i musieliśmy jedną scenę przenieść do wnętrza. Wyszło chyba nawet lepiej niż miało być. Ciągle mam wątpliwości, o których pisałem wczoraj, ale Maciek [Wojtyszko] twierdzi, że absolutnie nie ma takiego niebezpieczeństwa. Cóż, znamy się tyle lat, więc muszę mu wierzyć. Komu mam ufać jak nie reżyserowi, który na dodatek jest moim serdecznym przyjacielem? Nic nie pisałem o tym kto robi zdjęcia, a powinienem. Pierwotnie operatorem „Doręczyciela” miał być mój kolejny serdeczny przyjaciel ( i sąsiad z Choszczówki) Piotrek Wojtowicz, ale przez opóźnienia związane z przepychankami w TVP, nie mógł dłużej czekać i przyjął inną propozycję.

Na szczęście udało się pozyskać Waldka Szmidta (Ranczo, Tajemnica twierdzy szyfrów), którego złośliwie (czyt. życzliwie) nazywam „estetą kadru”. Jest naprawdę rewelacyjny.

Zdjęcia będą piękne!

09-11-07, 00:28:13

Obiecałem podać pełną obsadę serialu, ale niestety słowa nie dotrzymam, bo dzisiejsze zdjęcia były tak trudne i intensywne, że zupełnie nie miałem głowy do personaliów. Na dodatek wieczorem grałem (czyt. śpiewałem) „Konie narowiste” w (tym razem) Teatrze Buffo i jak zwykle miałem potworną tremę, bo gramy ten spektakl raz na pół roku. Na szczęście się udało, brawa na stojąco, po prostu pięknie. Jutro (czyli dzisiaj) gramy znowu, zapraszam. Przy okazji dowiedziałem się, że reżyser „Koni”, Jurek Satanowski, będzie pisał muzykę do „Doręczyciela”, z czego oczywiście bardzo się cieszę. Montaż – Ewa Smal (min.”Dzień świra, „Tato”, „Dekalog”), o której moja żona mówi z szacunkiem Pani Profesor, bo faktycznie Pani Ewa uczyła ją zawodu. Mam poczucie, że jestem otoczony samymi wybitnymi fachowcami, co daje ogromne poczucie bezpieczeństwa, ale też zobowiązuje. Poprzeczka jest wysoko. Sam, też ją sobie wyznaczyłem. Wierzę, że ją przeskoczę. Na razie jestem na rozbiegu.

10-11-07, 00:06:34

Strasznie zmarzłem, a to przecież początek zdjęć i gdzie tam jeszcze do zimy. Kostium kuriera jest podobny do ubioru kolarza i jest dość cienki. Specjalna bielizna, którą mam pod spodem, jest skuteczna w ruchu, bo zatrzymuje ciepło, które wytwarza ciało. Niestety, moje ciało wytwarza mało ciepła, bo głównie stoję czekając na ujęcie. Opatulają mnie jak mogą, ale niewiele, to pomaga. Trwają poszukiwania jeszcze bardziej specjalnej bielizny…zimowej.
Zdjęcia poszły gładko. Ekipa jest tak profesjonalna, że nie ma żadnych wpadek. „Konie narowiste” w Buffo, kosztowały mnie już dużo więcej nerwów, bo im jestem starszy tym większą mam tremę, kiedy mam śpiewać. Na szczęście, mimo zmęczenia, jakoś potrafiłem ją opanować i wszystko się udało. Spektakl przedłużył się o 15 minut, bo brawom i bisom nie było końca.

Jutro mam sceny z moim Mistrzem, czyli Opiekunem mojego roku na studiach; Janem Machulskim, który gra w „Doręczycielu” szefa firmy kurierskiej, w której pracuje Janek. Spotkanie po latach. Będzie miło i profesjonalnie. Lubię taką atmosferę.

Spadam, bo wstaję o 6 rano.

22:43:48

Spotkanie Janka z Jankiem było cudowne. Mój Pan Profesor znakomicie nadaje się do roli mojego szefa i oczywiście równie znakomicie ją zagrał. Kłopot był tylko z gromadą dzieciaków (scena z wycieczką dzieciaków ze wsi, którym zachciało się siusiu, a Janek zaprowadza je wprost do eleganckiego biura w drapaczu chmur), którym raz było za zimno (kiedy kręciliśmy w plenerze), albo za gorąco. Grać z dziećmi, to jak loteria. Uda się , albo nie. Na szczęście chyba się udało, ale to zasługa reżysera Maćka Wojtyszki, który od zawsze Pamiętacie Brombę?) umiał w niezwykły sposób docierać do tej części widowni. Właśnie dostałem od niego jego nową książkę pt. „Bromba i psychologia” i już się cieszę, że będę miał co czytać kiedy Waldek Szmidt będzie stawiał światło.

A oto obiecana obsada:
Artur Barciś, Radek Pazura, Jerzy Schejbal, Natasza Strzelecka, Magdalena Kacprzak, Jacek Lenartowicz, Waldemar Błaszczyk, Anna Iberszer, Barbara Kałużna, Emilian Kamiński, Elżbieta Zającówna, Elżbieta Kępińska, Jan Machulski, Lucyna Malec, Cyprian Szewczak, Anna Dymna, Grzegorz Kwiecień, Sylwia Gliwa, Jacek Kawalec, Przemek Chojęta, Rafał Mohr, Władysław Kowalski, Wojciech Skibiński, Maciej Gąsiorek, Piotr Furman, Dorota Zięciowska, Monika Goździk, Andrzej Szopa, Anna Kozak, Marek Frąckowiak, Witold Wieliński, Ewa Kania, Katarzyna Stanisławska, Bartłomiej Magdziarz, Jacek Kałucki, Jarosław Budnik, Jerzy Molga, Grzegorz Milczarczyk, Krzysztof Broda-Żurawski, Witold Bieliński, Adam Biedrzycki, Katarzyna Zielińska, Jarosław Szczepaniak, Karol Stępkowski, Elżbieta Gruca, Anna Sroka, Ewa Misiukiewicz, Andrzej Dębski, Tomasz Augustynowicz, Bene Rychter, Rafał Sendyka, Marta Gajda, Jan Janga-Tomaszewski, Wojciech Cacko-Zagórski GD, Paweł Tucholski, Dominik Łoś, Ewa Kwiatkowska, Katarzyna Misiewicz, Bernard Kierat.

11-11-07, 23:18:23

Pierwsze materiały zjechały już do montażowni i od razu wywołały spore zainteresowanie. Chodzi o to, że przez ścianę jest montażownia Beby i, co dowcipniejsze koleżanki, które widziały zdjęcia z „Doręczyciela”, żartowały sobie: Beata, zrób nam herbaty, bo jak nie, to pokażemy Ci Twojego męża! „Zazdrość niejedno ma imię”- odparowała moja ukochana żonka.

Faktem jest, że dużo ryzykuję. Jeśli Janek będzie tylko śmiesznym stworkiem, to jego historia nikogo nie wzruszy. Bardziej mi zależy na tym wzruszeniu właśnie. Ten film nie jest komedią, choć czasem będzie dość zabawnie. To, mam nadzieję, przejmująca opowieść o człowieku, który tylko trochę jest inny niż my wszyscy. Jutro kolejny dzień zdjęciowy. Napiszę jak nam poszło.

12-11-07, 23:29:06

Dzisiaj się oświadczałem. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale w 3 odcinku Janek wylosował wróżbę, że czeka go ślub i postanowił się ożenić. Nie potrafi zrozumieć, że jeśli on kogoś kogoś kocha, albo wydaje mu się, że tak jest, to wcale nie musi się spotkać z wzajemnością. Nic więcej nie powiem, bo nie to jest tematem tego bloga.

Zrobiło się potwornie zimno i chyba zdjęcia plenerowe zaczną być przenoszone na marzec, kiedy będzie (mamy nadzieję) trochę cieplej. Na szczęście jest bardzo dużo zdjęć we wnętrzach i mamy co robić. Póki co, zajmuję się własnym wnętrzem, poszukując tego co łączy mnie z Jankiem i ze zdumieniem stwierdzam, że jest mi bardzo bliski. Na pewno bardziej niż mi się do tej pory wydawało. Nie czuję się nienormalny, nie miałem niedotlenienia okołoporodowego, a mimo to rozumiem tego faceta bardzo dobrze. Bo on też nie czuje się…nienormalny.

Mam dwa dni przerwy w zdjęciach, bo gram „Kurę na plecach” w Stargardzie Szczecińskim.

14-11-07, 23:36:25

Po dwóch dniach przerwy (tylko dla mnie, bo z powodu moich występów w Stargardzie i Szczecinie kręcono sceny bez Janka), jutro znowu na plan. Będzie ciężko, bo zaplanowano, aż 10 scen i tylko jedną tzw. nocną, co oznacza, że 9 scen musimy nakręcić za dnia. Ciemno robi się już ok. 16, więc mimo, że zaczynamy jak tylko zrobi się widno, to i tak musimy się bardzo sprężyć. Na szczęście ekipa jest wspaniała i wszyscy wiedzą co mają robić.

16-11-07, 00:15:07

Co tu dużo gadać, to był wspaniały dzień. Zrobiliśmy wszystko, co mieliśmy zrobić, choć zapowiadało się, że będzie wpadka, bo była awaria podnośnika. To jest tak, że jeśli na klatce schodowej, na której dzieje się akcja jest akurat dzień, to musi być widno. Ale widno nie jest, bo chmury, jesień i ogólnie tak jakoś szaro. Więc trzeba doświetlić. A ponieważ plan jest na trzecim piętrze budynku, to jest potrzebny podnośnik, na którym stoi ogromny reflektor, który…doświetli. Tylko, że coś się zepsuło i mieliśmy godzinę przerwy. Nawet się ucieszyłem, bo mogłem odespać to przeklęte ranne wstawanie. Jutro nie odeśpię, bo wszystko jest na parterze, więc idę spać. Muszę być wypoczęty, bo cały dzień mam sceny ze znakomitym aktorem Władysławem Kowalskim. Radość, szacunek i respekt.

22:14:40

Nie macie pojęcia jaka, to przyjemność grać z tak fantastycznym aktorem jak Władysław Kowalski. Aktorstwo, to nie tylko naturalne i prawdziwie wypowiadanie kwestii roli. To nie tylko właściwy wyraz twarzy, wyrażającej emocje.To coś więcej. To być kimś innym, z całą gamą niuansów, które w ten szczególny sposób charakteryzują daną postać i dzięki temu przykuwają naszą (Waszą) uwagę. Jestem pewien, że postać Jurasia, samotnego i bardzo nieszczęśliwego „milczka”,którą kreuje w naszym serialu Pan Władek, zapamiętacie na zawsze.

Mamy dwa dni przerwy, bo ekipa też musi kiedyś odpocząć.

18-11-07, 23:53:42

Jutro znowu na plan. Tekst umiem i nie powinno być problemów, tylko to wczesne wstawanie. No, cóż, z czasem się przyzwyczaję. Pierwszy raz będę grał z Basią Kałużną, która będzie w naszym serialu Dianą, czyli dyspozytorką w firmie kurierskiej „Błysk”, w której podkochuje się Janek. To duża i bardzo ważna rola i jestem pewien, że Basia wspaniale sobie poradzi. Dawno temu spotkaliśmy się w małym epizodzie, na planie „Miodowych lat”, ale to już historia. Jest świetną aktorką. Na próbach wyczułem taką fajną bliskość i ciepło. Są aktorki, które oprócz talentu mają jeszcze coś, co jest równie ważne, żeby widz chciał je znowu oglądać. To wdzięk. Basia może nim obdzielać tłumy.

Na pojutrze muszę się nauczyć arii Nemerina z opery Napój miłosny. W spektaklu „Opera Granda” w Ateneum (ktoś z was pamięta to przedstawienie?) śpiewał to Maniek Opania, pięknie śpiewał. Ja też muszę zaśpiewać pięknie, bo…Janek umie pięknie śpiewać, choć nie ma pojęcia skąd mu się ta umiejętność wzięła. Umie i już. Dar.

19-11-07, 23:44:35

Obawiam się, że jednak natura poskąpiła Jankowi daru pięknego śpiewania. Dzisiejszy dzień zdjęciowy był podzielony na dwie części, z których jedna odbyła się w cieplutkim (może nawet za bardzo) centrum handlowym Blue City, a druga w plenerze, gdzie strasznie zmarzłem. Niestety, chyba ta różnica temperatur spowodowała, że się przeziębiłem i zamiast śpiewać pięknym tenorem, chrypię teraz jak zdarta płyta. Naprawdę nie wiem co to będzie jutro, tym bardziej, że cały dzień gramy na powietrzu. Wziąłem jakieś leki, piję gorącą herbatę z sokiem malinowym i liczę, że mi się poprawi. Musi. Kiedy mnie pytają, czego mi życzyć, zawsze powtarzam …zdrowia. Dla aktora, nie ma nic gorszego niż grać będąc niedysponowanym. Łudzę się nadzieją, że obudzę się bez żadnych dolegliwości i wszystko pójdzie dobrze. Jeśli nie, to nastąpi drobna korekta w scenariuszu, z której wyniknie, że Jankowi tylko wydaje się, że umie śpiewać. Innego wyjścia nie będzie. Idę pod kołdrę.
Dobranoc.

20-11-07, 22:50:27

Właśnie przeczytałem plan pracy na jutro ( ja, tylko 2 sceny, ale za to od rana) i szczęka mi opadła, że to już Plan Pracy nr.14. Niesamowicie szybko zleciało.

Rano było bardzo ciężko, bo nie dość, że 6.00, to dla mnie środek nocy, to jeszcze to chorubsko. Jakoś się pozbierałem i pojechałem na ten Ursynów. Było nawet zabawnie, bo wyśpiewywałem te swoje arie pod kościołem i wielu ludzi się zatrzymywało myśląc, że mi odbiło. Dopiero jak po chwili zauważali kamery i ekipę, domyślali się, że owszem odbiło mi, ale legalnie, czyli dla potrzeb filmu. Śpiewy (jak na moje ambicje) wyszły mi z racji choroby, tak sobie, ale Reżyser – Maciek (Wojtyszko) uznał, że tak jest nawet lepiej, bo prawdziwiej, a dla niego prawda zawsze na pierwszym miejscu. Wszystkie sceny miałem z świetnym, acz niedocenionym (może po tym filmie coś się zmieni) aktorem Jackiem Lenartowiczem, który gra Zygę (kumpla Janka z podwórka, który ma problemy (delikatnie i uczenie mówiąc) egzystencjalne. Zimno było cholernie, ale dostałem do rękawiczek, jakiś wynalazek dla narciarzy (torebka z czymś co, jak dostanie tlenu, to grzeje) i jakoś dałem radę.

Jutro po zdjęciach, mam konferencję prasową związaną z premierą (19 grudnia) „Rancza Wilkowyje”, więc na chwilę będę musiał ze skóry Janka, wskoczyć w skórę Czerepacha, ale to w aktorstwie lubię najbarciś.

21-11-07, 23:38:34

Ja to mam szczęście. Dwie, stosunkowo łatwe do zagrania sceny i mogłem iść się kurować na konferencji prasowej „Rancza Wilkowyje”. Było bardzo miło. Dawno niewidziani koledzy: Czarek Żak, Ilonka Ostrowska, Paweł Królikowski i (ten akurat widywany prawie codziennie ) Radek Pazura, oraz Wojtek Adamczyk (reż) i Maciek Strzębosz (prod), to bardzo miłe towarzystwo. Pokazano treiler, czyli forszpan, czyli zajawkę, czyli filmową reklamówkę filmu i przyznam Wam, że po jej obejrzeniu, na pewno poszedłbym do kina na tę komedię. Niedługo pewnie będzie dostępna w internecie (reklamówka, nie film) i sami będziecie mogli przeżyć, to co ja dzisiaj. Do kin „Ranczo” wchodzi w drugi dzień świąt i będzie wyświetlane od razu w całej Polsce, bo zrobiono aż 150 kopii. Mam nadzieję, że się spodoba. W „Co, gdzie, kiedy” zamieszczam plakat.

Jutro mam tzw. dziurawy dzień. Rano dwie sceny dzienne, a potem muszę czekać, aż będzie ciemno, bo trzy kolejne dzieją się w nocy. W przerwie, spróbuję złapać jakiegoś znajomego lekarza, bo bez antybiotyku chyba się nie obędzie.

23-11-07, 00:10:25

Obyło się bez antybiotyku. Zrobiłem sobie miksturę z czosnku, soku z cytryny i miodu i… obudziłem się innym człowiekiem. Został mi tylko katar, ale i z tym jakoś sobie poradzę.

Tak mi przyszło dzisiaj do głowy, że większość ludzi myśli, że film kręci się chronologicznie, czyli mniej więcej w tej samej kolejności co na ekranie. Nic bardziej błędnego. Pisałem już tutaj, że największy kłopot sprawia mi „skakanie” po odcinkach, czyli np. granie jednej sceny z 1 odcinka, a zaraz potem jakiejś sceny z 10, a następnej z 5. Postać Janka z odcinka na odcinek się zmienia. Wraz ze zdarzeniami, które go spotykają, zmienia się również jego postrzeganie świata, który go otacza. Dlatego wielką trudność sprawia mi kontrolowanie tej ewolucji, właśnie z powodu braku chronologii. No, ale nikt mi nie obiecywał, że będzie łatwo, więc nie mam co narzekać.

Jako doświadczony aktor, wiedziałem doskonale, że sceny zgrywa się obiektami. Chodzi po prostu o to, że jeśli jakieś sceny dzieją się w np. mieszkaniu Janka, to bez względu na to z jakiego są odcinka, kręci się je i już. Bardzo rzadko po kolei, bo różne są terminy aktorów, którzy mi partnerują. Za obiekt, czyli miejsce akcji, (nasz serial jest kręcony w całości we wnętrzach naturalnych) się płaci, a zgranie obiektu, to oszczędność. Poza tym są inne ograniczenia, np. ustawienie świateł, kamer, dźwięku itp. Np. dzisiaj kręciliśmy dwie sceny,( Janek i Diana przed dancingiem i po nim) które są od siebie odległe o to co zdarzyło się między nimi. To co zdarzyło się podczas dancingu będziemy grali jutro (czyli dzisiaj, bo właśnie zauważyłem, że już jest po północy) i dzisiaj musieliśmy wiedzieć jak to zagramy. Cóż, sami ocenicie jak nam wyszło.

24-11-07, 00:06:40

Dzisiaj będzie króciutko, bo padam na twarz ze zmęczenia, a wstać muszę o 6.30.

Dawno się tyle nie natańczyłem i prawdę mówiąc mam dość. Ciekawe ile z tego zostanie na ekranie? 3, może 4 minuty, a kręciliśmy prawie 10 godzin. Cudem się nie ugotowałem („gotować się” w naszym aktorskim slangu, znaczy prywatnie, czyli nie w roli, się śmiać) kiedy kręciliśmy tzw. ujęcie subiektywne, czyli to co widzi, a raczej jak mnie widzi Diana – Basia Kałużna, kiedy z nią tańczę. Zamiast Basi miałem za partnerkę kamerę, a właściwie operatora kamery Wojtka, a pod nogami dwóch asystentów, którzy na czworakach przekładali plączące się, kamerowe kable. Z zewnątrz wyglądało, to niezwykle zabawnie i strasznie żałuję, że nikt tego nie zarejestrował. Byłoby co pokazać w postprodukcji, czyli w dodatkach, które opowiadają jak powstawał film. W „Ranczo Wilkowyje” taka zewnętrzna kamera była obecna ciągle i dzięki temu powstał film dokumentalny o tym jak było na planie. TVP już go (chyba trochę przedwcześnie) wyemitowała. W „Doręczycielu” takiej kamery nie ma, a szkoda, bo byłoby co pokazać. Pewnie, jak zwykle poszło o pieniądze, bo nasz serial jest kręcony w HD, co znacznie podniosło jego koszt. Cóż, coś za coś.

Na koniec dowcip, który usłyszałem na planie:
Mówi jeden dźwiękowiec (facet od dźwięku w filmie) do drugiego:
Ty jesteś głupi!
A tamten odpowiada:
Ty też jesteś głuchy!

Do jutra kochani.
O…już się zrobiło jutro.
Jutro mam wypadek. Będę miał rowerową przygodę z samochodem. Mam nadzieję, że wrócę cały.

A miało być króciutko.
Ech…

23:34:32

Każdy Warszawiak zna ulicę Karową. Ja też ją znam, wije się długim, pięknie brukowanym ślimakiem, od hotelu Bristol na Krakowskim Przedmieściu w dól na Powiśle. Zawsze bardzo mi się podobała. Do dzisiaj. Na szczęście nie liczyłem, ile razy na moim służbowym rowerze wjechałem na górę i zjechałem na dół, bo chyba bym tę piękną ulicę znienawidził.

Żartuję oczywiście, bo najważniejszy jest nasz film i to jaki będzie efekt mojego wjeżdżania i zjeżdżania. Gdy będziecie oglądali ten fragment serialu (koniec 4 i początek 5 odcinka) wspomnijcie moje, teraz zbolałe mięśnie. Zderzenie z samochodem wykonał, co prawda mój stały (w Ranczu też za mnie skakał z dachu) kaskader Paweł, ale resztę musiałem wykonać sam i teraz wszystko mnie boli.

Początek dnia był jednak piękny, bo za partnera miałem wspaniałego aktora Olgierda Łukaszewicza, który zgodził się zagrać epizodyczną postać sfrustrowanego poety, którego poezją nikt się nie interesuje. Tzw. sama frajda. Na dodatek kręciliśmy tę scenę w kultowej dla warszawskich (i nie tylko) wykształciuchów, księgarnio-kawiarni „Czuły barbarzyńca”, której atmosfera udzieliła się chyba całej ekipie. Lubię takie magiczne miejsca. Magiczne filmy też.

Jutro niedziela, czyli dzień przerwy i można trochę odpocząć.

25-11-07, 23:03:30

Odpocząłem. Wyspałem się i cały dzień rozkoszowałem…byciem w domu. Tekst na jutro opanowałem pamięciowo i jestem gotów do pracy. Szkoda tylko, że ta praca tak wcześnie się zaczyna. Żeby dojechać na 7.30 na Ursynów (gdzie jutro mamy plan), czyli na drugi koniec miasta, muszę wstać o 6 rano. Szybki prysznic, do auta i byle zdążyć przed korkami, bo jak nie, to mogiła. Śniadanie zjem na planie. Nienawidzę się spóźniać. Jutro mam sceny z Elą Zającówną, która gra sfrustrowaną żonę podstarzałego, słynnego piosenkarza, którego gra kolejny mój przyjaciel, Emilian Kamiński. Znamy się wszyscy od lat, więc na pewno będzie miło i profesjonalnie.
To tyle na dzisiaj.

27-11-07, 00:05:24

Było cudownie. Co prawda podczas kręcenia pierwszej sceny zmarzłem tak potwornie, że myślałem, że nie mam twarzy, ale potem zdjęcia były we wnętrzu i jakoś odtajałem.

Ze scenariuszami bywa różnie. Czasem jest tak, że każde słowo, które mam wypowiedzieć jest takie jakie powinno być, a czasem tekst zupełnie się w gębie (a tak naprawdę, w głowie) nie układa i aktor zaczyna się ratować, sugerując reżyserowi, żeby coś zmienić. W tym miejscu muszę przyznać (doświadczenie), że aktor nie zawsze ma rację. Bywa, że na tzw. pierwszy rzut oka, tekst wydaje się całkowicie niewiarygodny, a po rozmowie z reżyserem (przydaje się też scenarzysta), okazuje się jak najbarciś właściwy. Dlatego nigdy nie zgłaszam pretensji do scenariusza, dopóki nie jestem absolutnie pewien, że coś nie gra.
W tym scenariuszu…wszystko gra.

Dzisiaj np. miałem do powiedzenia taki tekst:
Jeśli wszystko jest źle od kiedy się rozstaliście, to może gdybyście znów byli razem, to wszystko byłoby dobrze?
Piękny tekst, prawda? Jak wiele jest takich małżeństw, którym brakuje takiego głupiego Janka.

28-11-07, 03:21:00

Wczoraj (dla mnie jest ciągle dzisiaj choć już dawno po północy) nie miałem zdjęć, bo grałem „Rozkłady jazdy” w Przemyślu. Właśnie wróciłem i …nie mogę zasnąć. W sumie zrobiłem autem 800 km, zagrałem morderczy spektakl i teoretycznie powinienem padać na pysk. Nic z tego. Zupełnie bez sensu nachlałem się w drodze Red Bulla i teraz mam za swoje. Na szczęście programiści układający plan pracy w „Doręczycielu” zadbali o to żebym się wyspał po podróży i na plan muszę się stawić dopiero po południu. Na dodatek mam do zagrania tylko jedną scenę. Kochaną mam ekipę, prawda?

Oj, coś chyba jednak mi Morfeusz szepcze do ucha: – Co ty tutaj jeszcze siedzisz! Spadaj do łóżka! Chcesz żeby ci się zegar biologiczny przestawił? Kto cię będzie jutro budził rano o 6.30?!

No, dobra. To spadam. Dzień dobry 🙂

23:38:16

Jak fajnie jest się zdrowo wyspać. Kto się zdrowo wyspał, ten wie. Ja niestety, niespecjalnie, bo cała reszta świata nie miała pojęcia, że położyłem się o 3.30 rano i już od 8 rano, co chwila budził mnie jakiś telefon. Na szczęście smsa Antenki (Pobudka!!! 6.43) nie usłyszałem i chyba tylko dzięki temu Antenka jeszcze żyje.

Co miałem zagrać, zagrałem i mógłbym ten dzień zaliczyć do dość łagodnych, gdyby nie tzw. nieszczęścia dnia codziennego. Zepsuł się mechanizm zamykający bramę mojego garażu. To, oczywiście ma tylko pośredni związek z tematem tego bloga, ale jakiś ma. Jaki? Ano, taki, że żeby wyjść z domu i pojechać na plan, trzeba wyjechać autem z garażu. Jak się wyjechało, trzeba zamknąć bramę, czyli nacisnąć guzik pilota i już. Ale brama się nie zamyka, na planie już czekają, bo inne sceny poszły im szybciej niż planowano, a ja nie mogę zostawić domu otwartego na oścież garażowej bramy! Szczęśliwie mechanizm ma opcję zamykania ręcznego i jakoś dałem sobie radę, ale co się nadenerwowałem, to moje. Na plan dojechałem, oczywiście za…..wcześnie. Trochę mi głupio, bo zagrałem tylko jedną (choć bardzo ważną) scenę, a płacą mi jakbym grał cały dzień. Jutro już nie będzie mi tak głupio, bo pracuję od 7 rano do późnego wieczora.
Ale, żeby było jasne…kocham TO!

29-11-07, 22:39:31

I chyba nigdy nie przestanę TEGO kochać. Dzisiaj, w przerwie zdjęć przeczytałem wywiad z Markiem Kondratem. Smutny, ale i bardzo szczery wywiad. Mam nadzieję, że nigdy się tak wewnętrznie nie wypalę i zawsze będzie mi się chciało „być aktorem”. Dzisiaj, mimo wczesnej pory, chciało mi się bardzo. Grałem min. scenę kiedy Janek osobiście poznaje Marysię (Lucyna Malec) (miłość, po prostu miłość) i to w bardzo dramatycznych okolicznościach. W ostatniej chwili wyciąga spod kół pędzącego auta, jej synka Krzysia. Na planie był mój stały kaskader Paweł (skakał za mnie z dachu w „Ranczu III), ale zdecydowałem, że wszystko zrobię sam …i zrobiłem. Ujęcie było dość skomplikowane, bo trzeba było zgrać nie tylko zachowanie Krzysia (Cyprian Szewczak) i samochodu, ale również toczące się na ulicę pomarańcze, a nawet mydlane bańki. Wszystko się udało i mam nadzieję, że kiedy będziecie oglądali tę scenę w 4 odcinku serialu, przypomni się Wam moje dzisiejsze poświęcenie.

Żartuję, oczywiście, bo nawet przez chwilę, ani moje zdrowie, ani tymbarciś życie, nie było w najmniejszym stopniu zagrożone.

Jutro czeka mnie, to co jest w tej roli najtrudniejsze, czyli totalny brak chronologii. Dwie sceny z 8 odcinka, potem jedna z 3, jedna z 1, następnie scena z 6 odcinka, kolejna z 10, a na koniec powrót do 8-ego. Przy założeniu, że zachowanie głównego bohatera serialu, zmienia się w miarę jego poznawania świata, jest to naprawdę bardzo trudne. Mam nadzieję, że mimo wszystko dam radę.

30-11-07, 23:10:08

Każdy dzień w filmie jest dokładnie zaplanowany dużo wcześniej zanim rozpoczną się zdjęcia. Plan pracy, czyli tzw. kalendarzówka, to precyzyjnie ułożony grafik ogarniający, to co będzie się działo każdego dnia na planie. Przy dobrej organizacji, prawie wszystko można zaplanować i przewidzieć. Jedyną dziedziną, która jest nieprzewidywalna jest …pogoda.

Dzisiaj właśnie mieliśmy przykład takiej sytuacji. Podobnie jak drogowców, zaskoczyła nas zima. Śnieg padał bez przerwy i zasypał swoją bielą wszystko dookoła. Jak dowcipnie powiedział jeden z oświetlaczy; „Jakaś blenda (kawał styropianu, albo innej płaszczyzny, odbijającej światło) się w Niebie rozpadła”. To, co mieliśmy do nakręcenia we wnętrzach, nakręciliśmy, ale potem trzeba było wyjść na zewnątrz i tu już wszystko przestało się zgadzać. Scena, którą mieliśmy nakręcić, ma swoją (już nakręconą) kontynuację i nie dało się jej robić w innych warunkach atmosferycznych. Na szczęście zawsze jest jakiś plan B i dzień nie był stracony, bo nakręciliśmy ujęcia, które dzieją się w zimie.

Jutro i pojutrze mamy przerwę. Ekipa też musi kiedyś odpocząć.

04-12-07, 00:05:25

Być aktorem, to grać jakąś postać, którą wymyślił ktoś inny. Takie proste, prawda? Ale słowo „grać” znaczy dużo więcej niż się wydaje. Znaczy, że w najprawdziwszy z możliwych sposobów, trzeba „być” tą postacią. Ta postać to człowiek, a ludzie nigdy nie są, albo dobrzy, albo źli. Żeby „być”,trzeba dokładnie rozpoznać tego człowieka, wniknąć w jego osobowość. Na tę osobowość złoży się ogromna ilość elementów, które spowodują, że gram tak, a nie inaczej.

Dzisiaj grałem jedną z kluczowych scen naszego serialu. Janek dowiaduje się, że jego najbliższy przyjaciel go oszukał. To, że chciał dobrze, nie ma znaczenia. Oszukał, okłamał, a w świecie Janka takie pojęcia nie istnieją. To była bardzo trudna scena, i chyba trudniejsza dla Radka niż dla mnie. W życiu też jest trudniej tym, którzy oszukują. Sami ocenicie, czy udało się nam „być”, czy tylko „zagraliśmy”.

Jutro ma sceny z Gradoniową (z 13,7,1 i 2 odcinka, czyli przeklęty brak chronologii, o którym pisałem wyżej), którą gra cudowna Elżbieta Kępińska. Sama radość grania, bo na pewno trzeba będzie „być”.

Upss. Zrobiło się jutro. Idę spać.

23:59:35

Ależ, to było przyjemne uprawianie mojego zawodu. Wszystko dzięki partnerce. Ela Kępińska, to nie tylko znakomita aktorka. To niezwykle ciepła, ciągle piękna i przemiła kobieta. Przeżyłem prawdziwą traumę, kiedy jako Janek musiałem powiedzieć do Gradoniowej:
„Wzięła pani ślub, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Musi pani być bardzo stara”.

Janek oczywiście mógł tak powiedzieć, bo on rozumuje wprost, bez obyczajowej otoczki, której nie zna, a nawet jeśli coś o niej wie, to jej nie rozumie. Tylko, że dla mnie prywatnie, Ela jest ciągle, mimo wieku, niezwykle młoda i jakoś trudno przechodził mi ten tekst przez gardło. Na szczęście Ela ma profesjonalny dystans do postaci, którą gra i wszystko udało się znakomicie.

Tak jak przewidywałem…sama rozkosz. Jutro znowu…będę miał przyjemność, bo kręcimy kontynuację scen dzisiejszych.

Wcześniej jednak (scena z 3 odcinka) muszę (tzn. nie ja tylko Janek) doprowadzić do samochodowej kraksy. Scena z kategorii tych najtrudniejszych, bo udział biorą nie tylko ludzie, którzy są stosunkowo tani, ale również auta, które rozwalić można tylko raz, bo innych nie ma. Taka nasza polska filmowa rzeczywistość. Na szczęście ekipa jest fantastyczna i na pewno wszystko przygotują tak, że wszystko się uda. Znowu.

05-12-07, 23:49:56

Będę nudny. Udało się fantastycznie. Wyszło tak prawdziwie, że jakaś starsza pani, która nie zorientowała się, że cała akcja jest inscenizowana, zaczęła krzyczeć, że do czego to podobne, żeby takie rzeczy działy się w środku miasta (praprzyczyną kraksy był Janek, ale pobili się kierowcy uszkodzonych aut), a policja stoi i nic nie robi. Policja tylko ochraniała plan i niczego innego nie miała do roboty, ale babcia długo nie dawała sobie wytłumaczyć, że to tylko film.
– Teraz wszystko filmujom – burknęła na odchodnym.

Jutro mam sceny z Emilianem Kamińskim, który gra …dinozaura. He, he. No, przecież tak się mówi o podstarzałych gwiazdach piosenki, które próbują wrócić na estradę. Emilian gra piosenkarza country, który ma kryzys małżeński i… twórczy, a Janek okazuje się jedyną osobą, która go rozumie. Willa Bernarda znajduje się poza Warszawą, co oznacza, że jutro muszę wstać o 5.30.

Dobranoc Państwu.

06-12-07, 23:23:33

Jak słyszę, że na planach innych filmów, czy seriali (nie powiem, których) są ciągłe awantury, to nasz, naprawdę wychodzi na jakąś oazę spokoju. Nikt na nikogo nie krzyczy, nikt do nikogo nie ma pretensji, pełna zgoda i współpraca. To zasługa świetnej organizacji planu (brawo produkcja!), ale przede wszystkim reżysera (Maciek Wojtyszko) i autora zdjęć (Waldek Szmidt). To oni są tzw. „pierwszymi po Bogu” i jeśli ekipa ma do nich zaufanie (a to muszą udowadniać w każdej minucie pracy), to wszystko gra jak zegarku. Niezwykle ważną częścią ekipy są „świetliki”, czyli grupa zajmująca się ustawianiem światła.

Przeciętny widz nie ma pojęcia ile pracy trzeba włożyć, żeby każdy kadr był tak oświetlony, żeby mógł się montować z innymi. NP. w trakcie grania jakiejś sceny zachodzi słońce (bo czas nagrywania jest dużo dłuższy niż czas rzeczywisty na ekranie) i światło się zmienia. Wtedy „świetliki” podlegające „operatorowi”, muszą jak najszybciej doprowadzić natężenie światła do stanu w którym scena się zaczęła. Kiedy scena jest kręcona w plenerze, a takich w naszym filmie mamy mnóstwo, jest to podwójnie trudne.

Z mojego filmowego doświadczenia pamiętam, że największą zmorą aktorów i reżysera, było ciągłe czekanie na ustawienie światła. To się radykalnie zmieniło. W dobrych ekipach, każdy świetlik jest wyposażony w mini krótkofalówkę i ich porozumiewanie się między sobą jest naprawdę błyskawiczne, co niezwykle skraca czas oczekiwania. Tak właśnie było dzisiaj i tylko dzięki niezwykłej sprawności „świetlików” zdążyliśmy wszystko nakręcić przed zmrokiem. Nie znaczy, to oczywiście, że będę tu dzisiaj siedział dłużej niż zwykle. Z planu do domu wracałem (warszawskie korki) 2.5 godziny, potem uczyłem się tekstu na jutro, a ponieważ wstałem o upokarzającej dla człowieka porze (5.30) i to samo czeka mnie jutro, więc pozwólcie, że to będzie tyle na dzisiaj. Pa.

07-12-07, 22:52:50

Strasznie jestem niewyspany, ale nie mogę sobie odmówić przyjemności wpisania tutaj kilku słów po dzisiejszym dniu. Aż mi głupio, bo znowu wszystko się udało. Domyślam się, że wszyscy (ilu Was jest?) czekacie, kiedy napiszę, że właśnie zdarzyła się katastrofa, zdjęcia się nie odbyły, bo ktoś się upił, albo reżyser miał niemoc twórczą, albo aktor grający główną rolę tak długo siedział na swoim Forum, że nie był w stanie wydukać ani jednego słowa, albo…

Zapomnijcie. Nic takiego się nie zdarzy, bo ten serial jest robiony przez niezwykle profesjonalną ekipę. To, jaki nam z tego wyjdzie film, nie nam oceniać. Tak, jak to ktoś z nas (może ja?) kiedyś powiedział, „jedziemy po bandzie”, bo nikt do tej pory takiego serialu nie robił, ale wszyscy mamy poczucie, że warto. Jeśli o mnie chodzi, to mam szczęście do takich eksperymentów, bo przecież „Miodowe lata” też były pierwszym, i jedynym polskim serialem kręconym „na żywo”, bo przy udziale publiczności. Ciekawe dlaczego, skoro był to jeden z kluczy do sukcesu, nikt potem tej metody nie stosował? Może dlatego, że większość widzów i tak myślała, że reakcje (śmiechy) wgrywane były w trakcie montażu, tak jak to się robi w innych tego rodzaju produkcjach.

Jestem pewien, że „Doręczyciel” też będzie zupełnie nową (że sparafrazuję byłego premiera) nowością.

Do napisania w poniedziałek. Będę miał zdjęcia z Jurkiem Szejbalem (wspaniały wrocławski aktor, tata Magdy Szejbal, którą znacie z „Kryminalnych”), który gra ojca Rafała (Radek Pazura), emerytowanego profesora, który będzie miał duży wpływ na losy Janka.
Już się cieszę.

10-12-07, 23:45:06

Ale się dzisiaj najeździłem! To, że będę musiał w tym filmie często jeździć na rowerze, wiedziałem od początku, w końcu gram (do pewnego momentu) kuriera, a taki kurier doręcza (stąd tytuł serialu) przesyłki, jeżdżąc na rowerze, ale że z samego rana zostanę tak przeczołgany jak dzisiaj, tego się nie spodziewałem. Być może powinienem zacząć trenować wcześniej, albo przynajmniej się skonsultować z tymi z moich przyjaciół, którzy rowerowy trening stosują na co dzień. Może mają swoje sposoby.

Np. jaka jest rada na marznące palce? Mam specjalny kurierski kostium, pod którym mam specjalną kurierską bieliznę, czarnego koloru, która działa tak jak opisałem na początku tego bloga(u?). Dopóki jeździłem (od Sejmu do Starówki) osobiście na rowerze, jakoś dawałem radę, ale od momentu kiedy wsiadłem na meleksa, na którym zamontowano rower (kręcili zbliżenie mojej twarzy) i jedynymi ruchami jakie wykonywałem, to były ruchy głowy, zaczęło się zimne piekło. Zmarzłem do tego stopnia, że zacząłem się obawiać o swoje palce (jedyna część mojego ciała nie chroniona czarną bielizną), świeżo mając w pamięci, to co ostatnio spotkało mojego wspaniałego imiennika Artura Boruca. Zbuntowałem się i przesiadłem do policyjnego auta, które ochraniało nasz przejazd. Przy okazji okazało się, że trzeba jeszcze nakręcić tzw. subiektyw, czyli to co Janek widzi jadąc na rowerze i mój bunt okazał się bardzo przydatny.

Potem już było bardzo przyjemnie. Są takie sceny w tym serialu, na które się czeka. Sceny kluczowe, ważniejsze od innych. Takie, które są tzw. „punktami zwrotnymi” akcji. I właśnie dzisiaj grałem kilka z nich. Scena kiedy Janek postanawia, że zacznie sobie radzić w życiu sam, że będzie pracował. – A jaką pracę masz na myśli?-pyta Janusz. -Nie wiem. Jakąś.
Albo cudowna scena, kiedy Janek…

Chyba się zapędziłem. W umowie mam zapisane, że nie wolno mi zdradzać treści serialu.
Poza tym strasznie chce mi się spać. Jadąc rano na plan o mało nie zasnąłem w tradycyjnym warszawskim korku. Dobranoc Państwu.

12-12-07, 23:48:51

Niestety, wczoraj nie dałem rady niczego napisać, bo po Gali z okazji 15 lecia Polsatu, postanowiłem być odpowiedzialnym, zdyscyplinowanym aktorem i natychmiast po powrocie do domu poszedłem spać. Wstawałem o 6 rano i ta decyzja była jak najbarciś słuszna, ale nie dlatego, że wróciłem w stanie jakimś tam i o świcie. Możecie nie wierzyć, ale nawet nie doczekałem do końca koncertu Michaela Boltona, tylko „po angielsku” wymknąłem się, żeby o tzw. przyzwoitej porze położyć się do łóżka. Zasnąłem, mając w pamięci mojego wspaniałego przyjaciela Czarka Żaka i tego co powiedział. Czarku, to ja Ci dziękuję! Bankiet i „robienie za gwiazdę” mnie ominęło, ale za to dzisiaj byłem na planie wyspany (?) i gotów do pracy.

Z Anią Dymną nie widzieliśmy się od lat, a oboje mieliśmy wrażenie, że rozstaliśmy się wczoraj. Mieliśmy okazję się nagadać, bo znowu była awaria podnośnika lampy, która z zewnątrz oświetla plan. Właściwie, to nie podnośnik jest winien, tylko miejsce zdjęć. Otóż, plan jest w starej, pustej kamienicy i równie stary chodnik nie wytrzymał ciężaru podnośnika.
Ania opowiadała mi o swoich niepełnosprawnych podopiecznych fundacji „Mimo wszystko”, której jest twórczynią (www.mimowszystko.org ) . Powiedziała mi, że zgodziła się zagrać rolę pani Hani (wcześniej odmawiała grania w nowych serialach) właśnie dlatego, że bohaterem jest ktoś, kto przypomina jej niezwykłych przyjaciół. Aniu! Maleńka, jesteś WIELKA!

O tym jak się grało z Anią, nie będę pisał, bo każdy kto czyta te słowa wie, że rzadko się zdarza taka rozkosz.

Jutro nie mam zdjęć (tylko nagranie „W Jezioranach”) i może zdążę kupić jakieś prezenty.

14-12-07, 22:37:05

Po dwóch dniach przerwy, jestem bardziej zmęczony niż gdybym miał zdjęcia. Beba na okrągło siedzi w montażowni i na mnie spadły wszystkie przedświąteczne obowiązki. Dzisiaj np. umyłem szyby w całym domu. Wszystko mnie boli: nogi, bo mam zakwasy od jeżdżenia na rowerze w filmie i ręce od mycia tych szyb. Kto był u mnie w domu wie, jakie to było bohaterstwo. Teraz siedzę i uczę się tekstu na jutro. 8 scen, a wszystkie w mieszkaniu filmowego Janusza (bo zgrywamy ten obiekt) i wszystkie z Jerzym Szejbalem, który go gra.

Ogromnie się cieszę, że właśnie Jurek gra tę ważną rolę, bo to wspaniały aktor, którego znają wszyscy wrocławscy teatromani, a teraz jego niezwykły talent, pozna cała Polska. Gdyby ktoś był ciekaw, a nie wiedział, to Jurek jest ojcem Magdy Szejbal, gwiazdy serialu „Kryminalni”.

Do jutra.

15-12-07, 23:58:49

„Doręczyciel” nie jest serialem komediowym, ani sensacyjnym, choć zawiera oba te elementy. To obyczajowa, ale zupełnie nietypowa historia …człowieka. Człowieka, który choć jest tylko trochę inny niż my wszyscy, próbuje sprawić by ta jego inność była bardziej normalna, niż tzw. normalność, która go otacza. Niestety, (a może na szczęście?) czasem sobie z tą „normalnością” zupełnie nie radzi i wtedy radzi się jednego ze swoich najbliższych przyjaciół, który jest profesorem i powinien wiedzieć. Różnie z tą wiedzą (głównie życiową) bywa i czasem okazuje się, że Janek jest mądrzejszy od mędrca. Tak, czy inaczej Janusz jest dla Janka kimś w rodzaju konfesjonału, co dla obu ma swoje konsekwencje.

Dzisiaj miałem sceny właśnie z profesorem (Jerzy Szejbal) i po paru godzinach pracy przestraszyłem się, że nic tylko płaczę, albo się martwię, albo próbuję po raz kolejny zrozumieć ten nienormalny świat.

Zdjęcia się skończyły, wsiadłem do samochodu i próbując przejechać przez przedświąteczną Warszawę, miałem wrażenie, że film nadal trwa.

18-12-07, 00:09:43

Już wczoraj zauważyłem, że coś jest nie tak. Samochód zostawiłem na podjeździe, bo myślałem, że będę musiał jeszcze gdzieś pojechać, a gdy się okazało, że nie muszę, wstawiłem go do garażu. Wtedy zauważyłem przed garażem te plamy. Coś wyciekło z mojego auta i nie była to woda z chłodnicy. Potem zająłem się tysiącem innych spraw, które czekały na mnie w domu i zapomniałem, że…coś jest nie tak. Rano obudziłem się o 15 min. za późno i biegiem, umywszy się i ubrawszy, tudzież psy nakarmiwszy, wsiadłem do samochodu. Natychmiast, w niepokojąco czerwonym kolorze, zapaliła się lampka sygnalizująca awarię czegoś związanego z olejem. Bez specjalnego wstydu, zawsze przyznawałem się, że nie mam pojęcia dlaczego samochód jeździ, ale paląca się na czerwono lampka przedstawiająca coś w rodzaju sosjerki, uświadomiła mi, że naprawdę…coś jest nie tak.

Musiałem dojechać do pracy, ale kiedy miałem chwilę przerwy, pognałem do serwisu Volvo. Tam okazało się, że już tym samochodem nie wrócę, bo mam pękniętą miskę olejową, a w niej jakieś nędzne resztki cieczy, do której została stworzona. Na szczęście chyba mnie tej firmie lubią, bo dali mi „do testowania” najnowsze, po tzw. liftingu, Volvo S40 i dzięki tej kurtuazji, zdążyłem wrócić do pracy na czas. To co najgorsze spotkało mnie jednak, kiedy wróciłem do domu. W garażu zastałem ogromną kałużę oleju silnikowego, którą jakoś trzeba było usunąć. Zajęło mi, to jakieś dwie godziny, a i tak kremowa posadzka w tej części mojego domu, już nigdy nie będzie taka sama.

Potem posprzątałem po psach, które cały dzień były same w domu, nauczyłem się tekstu na dzisiaj i wpadłem do Was, trochę odpocząć.

Acha, nagrałem też kilka scen w „Doręczycielu”, ale to było dzisiaj, jakoś banalnie łatwe.

23:57:53

Jestem szczęściarzem. Mam nie tylko cudowną rodzinę i fajną pracę. Mam szczęście do ludzi. I wyjątkowo, nie mam w tym momencie, na myśli Was kochani, choć niewątpliwie macie ogromny wpływ na moje dobre samopoczucie. To jest blog o filmie „Doręczyciel” i tylko o nim chcę tu (poza wczorajszym wybrykiem) pisać. O ludziach tego filmu zatem. Ani słowa już nie napiszę o geniuszu Maćka Wojtyszki, bo wyjdzie na to, że się bezczelnie podlizuję. Osobny rozdział poświęcę kiedyś Maćkowi Strzęboszowi, który był pomysłodawcą tego serialu i wywalczył jego realizację.

Dzisiaj chcę napisać o dwóch cudownych kobietach, które sprawiają, że wszystko staje się lepsze. Jedna opiekuje się kilkudziesięcioma upośledzonymi dziećmi (z których niektórzy mają kilkadziesiąt lat), druga jednym, za to własnym, niepełnosprawnym dzieckiem. Obie mają w sobie tyle siły i optymizmu, tyle wdzięku i ciepła, że można by tymi zaletami obdzielić połowę malkontentów w naszym kraju.

Anię Dymną wszyscy znacie doskonale i pewnie większość z Was domyśliła się, że właśnie o niej piszę. Ta druga, to Lucynka Malec, którą pewnie znacie troszkę mniej. Obie na planie „Doręczyciela” spotkały się pierwszy raz, ale już wiem, że ten zestaw okazał się fantastyczny. Ilość pozytywnej energii, która od tych pięknych kobiet płynie z ekranu, jest powalająca. Dzisiaj grałem właśnie z nimi. Jutro też będę. Mam szczęście do ludzi.

Dlatego jestem dzisiaj barciś pozytywnie nakręcony niż zwykle.

21-12-07, 00:13:04

Wczoraj nic nie zdążyłem napisać, bo wróciłem zbyt późno (choć i tak wyszedłem pierwszy z bankietu popremierowego „Rancza Wilkowyje”), a wstać musiałem baaardzo wcześnie. Dzisiaj mieliśmy na planie pandemonium, czyli sceny z… dziećmi. Pół biedy kiedy partnerem jest Cyprian Szewczak, grający filmowego Krzysia (7 lat), który jest bardzo fajnie skupiony i , co rzadkie u dzieci, umie słuchać i grać. Dzisiejszy problem, to scena urodzin Krzysia, w której brało udział kilkanaścioro jego dziecięcych gości, z których część grała już w niejednym filmie, albo reklamie. Scena była bardzo trudna, bo na jednym ujęciu chcieliśmy ukazać niezwykłość sytuacji, w której dorosły mężczyzna znajduje doskonały kontakt mentalny z gromadą dzieciaków, tylko dlatego, że w sposobie myślenia jest bardzo do nich podobny. Cały ten ambitny plan wymagał ogromnej dyscypliny od wszystkich, a przede wszystkim dziecięcych aktorów. Z tymi, dla których to była tylko jednorazowa przygoda było jako tako, ale niestety, mieliśmy na planie również gwiazdy.

– Przepraszam, ale to ja nauczyłem się kwestii „Fajnego masz ojca!. Dlaczego tą kwestię mówi kolega, a nie ja?
– Bo tak wyszło. Ty powiesz – „No! Jest super!”, dobrze?
– Dobrze, ale… to ja miałem mówić kwestię „Fajnego masz ojca”.

Horror. Kilka ujęć do kosza, bo dzieciaki, odruchowo spoglądają prosto w kamerę.
W dekoracji są urodzinowe imponderabilia spożywcze, czyli chrupki i czipsy, które znikają w takim tempie, jakby dzieci nie jadły nic od tygodnia. Rekwizytor nie nadąża z uzupełnianiem półmisków. W końcu następuje zakaz jedzenia, żeby ilość pożywienia na stole zgadzała się z kolejnym ujęciem. Nic nie pomaga.

Dzięki Bogu (w tym wypadku scenarzystkom Marysi i Anecie) tort urodzinowy zjedliśmy już po zakończeniu zdjęć, bo dopiero by było.

Minęła północ. W tym roku ostatni raz wstanę tak wcześnie! Przysięgam!

22-12-07, 01:03:44

No i pewien etap mamy za sobą. Zakończył się 39 dzień zdjęciowy i mamy świąteczną przerwę. Jestem potwornie zmęczony, bo po „Doręczycielu”, nagrywałem jeszcze program pt. Świąteczne Ranczo” dla TVP1. Emisja w pierwszy dzień świąt o 17.20. Było bardzo miło, bo z wieloma moimi kolegami i koleżankami z „Rancza” rozstałem się dość dawno i nie mogliśmy się nagadać. Wszyscy byli bardzo ciekawi jak mi idzie „Doręczyciel”, a ja zupełnie nie wiedziałem co im powiedzieć. Nie potrafię oceniać swojej pracy, dopóki nie spojrzę na swoją grę z boku, tak jakbym oglądał innego aktora. Nakręciliśmy prawie połowę materiału, a ja widziałem do tej pory zaledwie jedno ujęcie i prawdę mówiąc, nie chcę nic więcej oglądać. Intuicyjnie czuję, że droga, którą wybrałem jest właściwa, ale… Kiedy gra się taką rolę, trzeba komuś zaufać. Z Maćkiem Wojtyszką znamy się od lat, wiele razy współpracowaliśmy i jeśli jest w tej chwili reżyser, któremu bezgranicznie mogę zaufać, to jest nim właśnie Maciek. Razem bierzemy na siebie odpowiedzialność za sukces, lub porażkę tego serialu. Zobaczymy.

Póki co (przepraszam za ten rusycyzm, ale bardzo go lubię) idę spać.
Do poczytania, za dwa tygodnie.
Życzę Wam Spokojnych, Miłych Świąt i Radosnego Nowego Roku.

06-01-08, 22:30:04

No, i po przerwie. Ekipa jutro zaczyna pracę. Jeszcze beze mnie, bo muszę być w sądzie gdzie „występuję” w roli pokrzywdzonego. Mam nadzieję, że będzie to już finał sprawy, która ciągnie się już 5 lat. Wcale nie mam ochoty patrzeć w oczy facetom, którzy włamali się do mojego domu i plądrowali go w czasie gdy spałem z żoną w sypialni na górze, ale mam wezwanie, na którym jest napisane: „Stawiennictwo obowiązkowe”. Jestem praworządnym obywatelem, więc się stawię, choć wolałbym być na planie i stać na mrozie choćby do rana.

07-01-08, 22:49:29

Stawiłem się przed wysokim (miał jakieś 190cm, bardzo fajny młody sędzia) sądem i….czułem się jak oskarżony, a nie pokrzywdzony. Sprawcy (doprowadzeni przez policję, bo siedzą za inne przestępstwa), uśmiechając się, patrzyli na mnie jakbym był ich życiową atrakcją, a nie ofiarą. Po 5 latach, wszystko zaczyna się od początku, bo ktoś tam czegoś nie dopełnił i wydany już wyrok został oddalony. Zostałem przesłuchany i pewnie za 5 lat zostanę wezwany znowu, bo ktoś nie postawił jakiegoś przecinka. Oto nasz wymiar sprawiedliwości. Brrrr.

W filmie jest zdecydowanie uczciwiej. Jutro mam co prawda tylko jedną scenę, ale za to bardzo ważną i trudną. Gram z filmowym Krzysiem, czyli dziecięcym aktorem Cyprianem Szewczykiem. Facet na planie zachowuje się bardzo zawodowo, więc nie powinno być problemów, tymbarciś, że będą też Ania Dymna i Lucynka Malec. Sama rozkosz.

08-01-08, 22:28:43

Wygląda na to, że się trochę wkopałem. Kiedyś, kiedy jakiś dziennikarz zapytał mnie co to za postać ten „doręczyciel”, nieopatrznie powiedziałem, że to taki polski Forrest Gump. No i poszło. Cytat z najnowszego Wprost: „Barciś prawie jak Forrest Gump”. Podtytuł do artykułu „Zagubiony w świecie” w Teletygodniu – „Janek jak Forrest Gump”.

Tymczasem, mój Janek ma z Forrestem tyle wspólnego, że obaj są trochę inaczej sprawni intelektualnie. Genialny film Zameckisa z Tomem Hanksem, to epopeja. Losy jednostki na tle historii USA. Nasz serial, to historia kameralna, skupiająca się bardziej na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, bez doraźnego tła historycznego. Rzecz dzieje się tu i teraz, ale nikogo nie obchodzi (myślę, że bardzo trafiona diagnoza) czy rządzi Tusk, czy Kaczyński. Chcemy żeby nasz serial był czasowo uniwersalny i dlatego bardziej interesuje nas wnętrze człowieka, niż to co go otacza.

Mam nieskromną nadzieję, że wielbiciele „Forresta Gumpa” nie będą rozczarowani.

09-01-08, 23:19:15

Chyba zebrało mi się na zwierzenia. Nie wiem, czy już o tym pisałem (nie wiem, bo ani razu nie przeczytałem tego co tu wcześniej naskrobałem), ale powiem Wam, że jeszcze nigdy, z żadną ekipą, nie pracowało mi się tak dobrze. Nie mówię o reżyserze, bo z Maćkiem znamy się jak łyse konie, ale o całej reszcie, która jest po prostu …cudowna. Nic więcej nie powiem, bo być może ktoś z nich to przeczyta i wyjdzie na to, że się podlizuję.

Dzisiaj miałem prawie (bo mam jeszcze jedną w lutym, ale bez tekstu) ostatnią scenę z Anią Dymną i tak nam się jakoś smutno razem zrobiło. Od czasów „Znachora” mamy z Anią jakąś taką niezwykłą więź. Mogę z całą szczerością Wam wyznać, że… kocham tę kobietę. Jest jedną z najcudowniejszych istot jakie spotkałem w życiu. Zaraz po Bebie. Dzisiaj mi się zwierzyła (nikt o tym nie wie, bo o tym nie mówi), że nie bierze nawet złotówki w swojej fundacji, która obraca milionami złotych. Poświęca swój czas, nazwisko, ogromny wysiłek by walczyć z bezdusznością urzędników, całkowicie za darmo. Tylko po to żeby zrobić coś dobrego dla innych. Szczególnie tych, którzy są bezbronni, bo upośledzeni.
I jak JEJ nie kochać?

Jutro sceny z Bernardem i Jolą, czyli Emilianem Kamińskim i Elą Zającówną.

P.S.
Zauważyłem pewną zmianę w swoim organizmie. Bez problemów wstaję o 6 rano. Przyzwyczajenie, czy mentalnie ciągle jestem jeszcze w Australii?

10-01-08, 22:22:56

Wróciłem z planu, chwilę pogadałem z żoną i synem, jednym okiem oglądając jak Hiszpanie „walcząc” z Holendrami, wysyłają naszą drużynę do domu, a potem usiadłem uczyć się tekstu na jutro. Zajęło mi to dwie godziny, bo scen nie jest na jutro dużo, raptem 5, ale za to długie jak cholera i wyrazów do zapamiętania całe mnóstwo.

Strasznie nie lubię się uczyć tekstu. Mimo to za każdym razem pokonuję swoje śmierdzące lenistwo i cierpliwie wkładam tekst roli do swojej łysej łepetyny, bo wiem, że jeśli tego nie zrobię …nie będę potrafił grać, tak jakbym chciał.

Tekst w głowie, to podstawa. Kiedy widzę jak niektórzy moi koledzy rozkładają kartki scenariusza w miejscach , w których kamera ich nie widzi, albo kiedy używają różnych sposobów ( jednym z nich jest, powtarzanie słów, które się pamięta, albo nadużywanie samogłoski „yyyy”), by przeczekać chwilową amnezję, to co tu dużo gadać, szlag mnie trafia. Bo zazwyczaj nie gram sam. Gram z partnerem, albo partnerką, albo z kilkoma partnerami. Mówię jakiś zapisany w scenariuszu tekst i oczekuję, że aktor, czy aktorka, z którymi gram, zrobią to samo. Wtedy jest tzw. dialog. W przeciwnym wypadku „dialogu” nie ma i scenę trzeba powtarzać tak długo, aż wszyscy (dzięki powtarzaniu) w końcu się tego tekstu nauczą. Tyle, że trwa to o wiele dłużej niż powinno i oczywiście ma niewiele wspólnego z profesjonalizmem.

Dzisiejszy dzień, jak się domyślacie, obfitował w takie właśnie „przygody”.

11-01-08, 23:20:48

Mamy 50% zdjęć. To zawsze swego rodzaju małe święto na planie, ale tym razem obyło się bez bankietowania. Byliśmy wszyscy zbyt zmęczeni, żeby łazić po jakichś knajpach.Poza tym wszyscy wiemy, że to dopiero połowa drogi i choć szło się nią bardzo zgodnie i miło, to nikt nie wie, jaki będzie efekt końcowy, czyli (choć wierzymy bardzo, że robimy coś naprawdę wyjątkowego)) jaki film w efekcie nakręcimy. Sam też jestem pełen obaw, czy wybrałem właściwy sposób na stworzenie postaci Janka i choć wszyscy dookoła (z reżyserem na czele) mówią mi, że jest ok, to wewnątrz mnie kotłuje się mnóstwo wątpliwości. Mimo to, świadomie nie chcę oglądać nakręconego materiału, bo wiem, że na zmianę jest już za późno. Mam nadzieję, że się nie pomyliłem.

Dzisiaj wszystkie sceny kręciliśmy na podwórku kamienicy, w której mieszka Janek. Całe szczęście, że było w miarę ciepło. Jestem pod ogromnym urokiem wspaniałego aktorstwa Magdy Kacprzak (Ala) i Jacka Lenartowicza (Zyga), z którymi miałem dzisiaj przyjemność grać. Uwielbiam ten rodzaj aktorskiego porozumienia, kiedy patrzy się w oczy partnera i znajduje się tam dokładnie to na co się czeka; prawdziwą, wiarygodną postać, która została zapisana w scenariuszu. Mało znani aktorzy, dla których (jestem pewien) nasz serial będzie trampoliną do wielkiej kariery, bo grają po prostu …koncertowo.

Teraz weekendowa przerwa, a od poniedziałku sceny w mieszkaniu Janka, czyli Arturku, nie ma przebacz. To co najtrudniejsze, ciągle jest jeszcze przede mną.

14-01-08, 23:29:49

To był naprawdę ciężki dzień. Nie tylko dlatego, że się trochę rozleniwiłem po weekendzie i wstawanie o 6 rano znowu było dość bolesne. Wczoraj, podczas meczu piłkarskiego (oczywiście dla WOŚP) Gwiazdy TV (min. Zygmunt Chajzer, Rafał Bryndal, Radek Pazura, Maciek Orłoś) kontra Legia Warszawa, odnowiła mi się stara kontuzja i… „boli mnie noga w biodrze, nie mogę chodzić dobrze”. Na planie, niestety trzeba było zacisnąć zęby i grać.

Na szczęście nie musiałem wykonywać żadnych czynności wymagających wysiłku fizycznego, a anegdota, która się dzisiaj przydarzyła, nic wspólnego z bólem (przynajmniej cielesnym) nie miała. Otóż, graliśmy scenę z 1 odcinka, w której Janek, po pogrzebie matki, leży na łóżku w swoim pokoju i dopiero wtedy uświadamia sobie, że został sam na świecie. Koncepcja była taka, że na jednym ujęciu, poczynając od zbliżenia twarzy Janka, na której pojawia się wypływająca z oka łza, następuje powolny odjazd kamery ukazujący samotność naszego bohatera w pustym mieszkaniu. Wszyscy wiemy, że trudno jest płakać na zawołanie, ale wiedziałem, że jak się dobrze skupię, to dam radę. Po pierwszym dublu, usłyszałem od reżysera niebywały komplement, który brzmiał: „Fantastycznie! Artur! Jak Ty TO zrobiłeś, że ta łza, spływała po twojej twarzy, dokładnie w tempie odjazdu kamery?! Prawdę mówiąc nie wiem jak TO zrobiłem, ale uwaga była tak słodka (ach, ta nasza aktorska próżność!), że odpowiedziałem: „Bo, to była moja tresowana łza, Maćku”. Za chwilę sam zacząłem wierzyć, że moje łzy rzeczywiście robią, to co im karzę, bo dwa kolejne duble, zagrałem dokładnie tak samo.

W rzeczywistości, łzy płynęły sobie utartym szlakiem, ziemskim przyciąganiem przyciągane i jedyną moją zasługą, było je w odpowiednim momencie wywołać. Na koniec „Koper”, czyli operator kamery, która robiła ujęcie (nikt nie wie skąd ta ksywa, bo nazywa się Piotr Łukasiewicz) zażartował: „Uważajcie, bo jeśli zrobimy jeszcze jednego dubla, to, Artur się nam odwodni!

Po zdjęciach musiałem jeszcze odbyć słodki obowiązek uczestnictwa w bankiecie z okazji zakończenia zdjęć do 3 serii „Rancza”, ale nie zabawiłem długo, bo jutro kolejny dzień pracy nad „Doręczycielem”.

15-01-08, 23:32:17

Prawdę mówiąc, nie wiem, czy mogę tutaj tak wszystko opisywać, bo obowiązuje mnie umowa, w której zobowiązałem się do …niezdradzania szczegółów scenariusza, ale myślę sobie, że w końcu, jakichś niezwykle istotnych (np. punktów zwrotnych akcji, albo zakończenia ostatniego odcinka) szczegółów, nie zdradzam, za to jestem pewien, że przynajmniej część z Was, czytających moje wypociny, na pewno będzie „Doręczyciela” oglądać, zwiększając jego tzw. oglądalność, co przecież dla telewizyjnej produkcji jest niezwykle istotne, biorąc pod uwagę fakt, że nawet publiczna telewizja do tych statystycznych słupków przywiązuje wielką wagę, choć jako medium misyjne, chyba nie powinna się tym aż tak przejmować i zamiast, (tak jak to robią stacje komercyjne, które serwują wyłącznie tanią rozrywkę i dla których tzw. „oglądalność” (definicja Macieja Wojtyszki), to zasada, według której czterech ćwierćinteligentów znaczy cztery razy więcej niż jeden inteligent) hołdować tanim gustom i zmuszać mnie do trzymania mordy w kubeł, powinna mi być wdzięczna, że propagując nasz ambitny serial, udało mi się (mimo zmęczenia) zapisać to wszystko w jednym zdaniu.

16-01-08, 23:49:10

Jedną z najciekawszych postaci w naszym serialu jest Zyga – bezrobotny, podwórkowy menel, który z miłości do Ali – kulawej sąsiadki, postanawia się sam zresocjalizować. Po wierzchu brutalny, nieokrzesany cham, a w środku anioł z połamanymi skrzydłami swej nieuświadomionej wrażliwości.

Kiedy się dowiedziałem, że tę niezwykle trudną rolę będzie grał Jacek Lenartowicz, aż podskoczyłem z radości. Obsadowy, strzał w dziesiątkę! Znałem Jacka od lat (graliśmy razem w musicalu „Chicago” w teatrze Komedia) i wiedziałem, że nadaje się do tej roli, jak nikt inny. Nie tylko dlatego, że to po prostu bardzo dobry aktor. Zdarza się, że poza talentem,pewni aktorzy posiadają jakąś „wartość dodaną”, coś co sprawia, że w danej roli są bardziej wiarygodni od innych. I Jacek, to ma. Bagaż życiowych (choć zupełnie innych) doświadczeń zostawił na nim swój chropowaty ciężar, podobnie jak na Zydze. Jest tak prawdziwy, że można by pomyśleć, że improwizuje, gdyby nie to, że potrafi powtórzyć te same emocje i gesty w kolejnych dublach. Znakomity aktor. Uwielbiam z nim grać.

Dzisiaj zagraliśmy jedną z kluczowych scen ostatniego, 13 odcinka i wiem na pewno, że była to bardzo dobrze zagrana scena. Głównie dlatego, że tak naprawdę… grał Jacek. Ja mu tylko partnerowałem.

Jacek Lenartowicz. Zapamiętajcie to nazwisko.

17-01-08, 23:57:28

Siedzę i myślę, co tu napisać. Właśnie skończyłem się przygotowywać do jutrzejszej pracy, czyli nauczyłem się na pamięć kilkunastu stron dialogów, ale wypada zdać relację z tego co działo się dzisiaj. Niby dzień jak co dzień, plan zrealizowany, choć było ciężko, bo po nakręceniu 8 scen w mieszkaniu Janka, mieliśmy tzw. przerzut, czyli przeniesienie całej ekipy (ok 50 osób + sprzęt) w inną część miasta.

Ostatnią scenę (ok. godz. 21) kręciliśmy w hali odlotów na lotnisku Okęcie. O tej porze jest tam już stosunkowo mało ludzi i można kręcić bez obawy, że jakieś tłumy będą zaglądały w kamerę. Scena była dość skomplikowana (ruchome schody, ja z rowerem na środku, kilkudziesięciu statystów, kamera na wózku, albo na podnośniku), ale wszystko się udało. Cała operacja trwała kilka dobrych godzin, a na ekranie będą z tego jakieś dwie minuty, albo mniej. Cóż, tak właśnie wygląda produkcja filmu.

Najboleśniej przekonali się o tym Matysola z Piniem i Sonartem (dla niewtajemniczonych, moi starzy przyjaciele z Forum tej strony) kiedy statystując w „Ranczu Wilkowyje”, spędzili na planie cały dzień, a na ekranie było ich widać kilka …sekund. I tak mieli szczęście, bo zdarza się, że cała nakręcona scena ląduje (dla dobra filmu) w koszu.

Jutro nowy obiekt, czyli sceny w firmie kurierskiej Błysk.

19-01-08, 00:24:26

Pierwsze zdjęcia w dekoracji firmy kurierskiej Błysk, mamy za sobą. Znowu „skakanie” po odcinkach, ale już się chyba przyzwyczaiłem i ten problem nie stanowi dla mnie problemu. Mimo to, jestem potwornie zmęczony. Nie wiem, czy to kolejny (50) dzień zdjęciowy tak dał mi w kość, czy to jakiś kryzys formy, ale ponieważ nie mam wolnej soboty i rano muszę się stawić na planie, to dzisiejsze moje wypociny będą skromniejsze niż zwykle.

Spotkania z Janem Machulskim (szef firmy) są dla każdego aktora wielką przyjemnością, a jak do tego składu dodać Basię Kałużną (dyspozytorka), to już prawdziwa rozkosz. Dzisiaj doszli kolejni moi partnerzy w serialu, czyli koledzy z firmy Błysk: Robby (Przemek Chojęta) i Marek (Rafał Cieszyński) i muszę przyznać, że…reżyser ma nosa do obsady.

21-01-08, 13:31:34

Zdarzają się takie dni (bardzo rzadko, ale jednak) kiedy mam do zagrania, jedną, albo dwie sceny i po robocie. Dzisiaj jest właśnie taki dzień. Bardzo się cieszę, bo wczoraj były 50 urodziny jednego z najbliższych moich przyjaciół, znakomitego operatora – Piotra Wojtowicza i…byłoby mi ciężko wstać o 6 rano. Na szczęście wstawać tak wcześnie nie musiałem, wręcz byczyłem się do 9, a teraz jeszcze mogę nadrobić zaległości. Nazbierało się tego trochę. Niech mi łowcy autografów wybaczą, że tak długo czekają na fotkę z moim podpisem, ale takich dni jak dzisiejszy mam bardzo mało.Na plan jadę dopiero na 15, zagram jedną scenę i mogę wracać do domu …uczyć się tekstu na jutro, bo jutro już będzie „normalnie”.

23:37:15

Zdarzają się również takie dni (bardzo rzadko, ale się zdarzają, he,he), że aktor stawia się na plan, przebiera w kostium, zostaje właściwie ucharakteryzowany, jest gotów do pracy, ale…nie zagra. Tak właśnie zdarzyło się dzisiaj. Z tzw. przyczyn technicznych, scena w której miałem grać, nie mogła być nakręcona i musiałem wrócić do domu, niepocieszony przyjemnością uprawiania mojego kochanego zawodu. Scena „spadła” na jutro,w związku z czym jutrzejszy dzień pracy, będzie naturalnie o tę jedną scenę dłuższy. Jedyna korzyść z dzisiejszego „dnia zdjęciowego”, to pyszny obiad, który zjadłem na planie.

22-01-08, 23:37:03

Dla każdego, kto pierwszy raz znajdzie się na planie filmowym, największym zaskoczeniem jest, że to wszystko tak długo trwa. Że to co jest po kilkanaście razy, na różne sposoby powtarzane, na ekranie trwa zaledwie kilkadziesiąt sekund, a czasem nawet mniej. Każda scena musi być nakręcona w wielu różnych ujęciach, po to żeby potem było z czego montować, a film był dynamiczny i ciekawy. Bardzo często, żeby plan był właściwie oświetlony, trzeba…czekać. Stara prawda mówi, że praca aktora w filmie, polega głównie na czekaniu. Czekaniu na światło. Dzisiaj, tak właśnie było.

Fantastyczne zabudowania starej fabryki wódek „Koneser”, gdzie zbudowana jest dekoracja firmy kurierskiej „Błysk”, są bardzo malownicze i dają duże pole do popisu dla scenografów, ale nie mają własnego oświetlenia i wszystko trzeba „świecić” własnym sumptem. To trwa. A jak dodam do tego perfekcjonizm Waldka (operator), który nie przepuści najmniejszej świetlnej niedoróbki, to jest tak jak jest i trzeba czekać. Na szczęście, czekanie spędzamy na uroczych pogaduszkach, które owocują takimi złotymi myślami, jak ta dzisiejsza, która się cudownie udała Maćkowi Wojtyszce, kiedy wspominaliśmy zmarłego niedawno przyjaciela Edka Kłosińskiego; „Tacy wspaniali ludzie umierają. Wstyd żyć”

23-01-08, 23:38:34

I kolejny dzień mam za sobą. Większość scen z Basią Kałużną, co jest oczywiście, wielką przyjemnością. Basia gra cudownie i jest zawsze doskonale przygotowana.

Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że moje tutaj zwierzenia, czytają również członkowie ekipy naszego filmu i jak się okazało, cierpliwie czekają, że o nich wspomnę.

Ekipa filmowa, to zespół wielu fachowców (ok 50 osób, nie licząc aktorów), z których każdy odpowiada za inny dział. Jednym z tych działów jest Garderoba. Podlega bezpośrednio kostiumografowi i ma bardzo odpowiedzialne zadanie czuwać nad odpowiednim do danej sceny, doborze kostiumów. Nasz film nie jest filmem „kostiumowym”, ale to w co są ubrani aktorzy, czy statyści, ma ogromne znaczenie. Przecudowne garderobiane Dorotka i Monia, bez przerwy pilnują żebym do danej sceny miał na szyi odpowiedni szalik, te a nie inne spodnie, taką a nie inną koszulę, dbają o to, żeby mi nie było zimno, pomagają się przebrać, a nade wszystko, bardzo się o mnie troszczą. Jutro mamy wyłącznie sceny plenerowe, więc będą miały pole do popisu. Na szczęście, podobnie jak ja …bardzo lubią swoją pracę.

25-01-08, 00:30:37

Strasznie dzisiaj zmarzłem, mimo, że Monia i Beatka (trzecia garderobiana) opatulały mnie jak mogły. Kiedyś kręciliśmy scenę, w której wracam do domu zapomniawszy się przebrać z kurierskiego uniformu. Tyle, że wtedy było w miarę ciepło i grałem z gołą głową. Dzisiaj była kontynuacja tej sceny i znowu musiałem, tyle że na zimnie, świecić swoją łysiną. Przy okazji, po raz kolejny nauczyłem się (człowiek naprawdę uczy się całe życie!), że nie wolno oceniać ludzi zbyt pochopnie. Otóż zasada na planie jest taka, że po próbie, w której uczestniczą wszyscy, najpierw przygotowuje się miejsce akcji; ustawia światła, kamery, reżyseruje drugi plan, czyli statystów, a dopiero na samym końcu prosi tych grających główne role. Nie chodzi tu o jakieś specjalne względy dla najważniejszych dla filmu aktorów. Chodzi o to, żeby w czasie kiedy nie są potrzebni, mieli czas na przygotowanie się do pracy.

Wszystko było gotowe. Kazano mi stanąć w odpowiednim miejscu, z którego do miejsca akcji miałem jakieś 50 metrów. Karnie stanąłem. Zimno jak cholera. Łeb odkryty, bo kontynuacja. Stoję i czekam, ale nic się nie dzieje. Po chwili słyszę z oddali, że filtr w kamerze trzeba wyczyścić. Nic nie mówię, ale myślę sobie; to nie można było sprawdzić, czy filtr jest czysty, zanim mnie wysłano na to zimno? W głowie przewietrzanej wiejącym wiatrem, kłębią się bardzo brzydkie myśli o tak do tej pory lubianych przeze mnie, kamerzystach. Nie miałem racji. Okazało się, że tuż przed ujęciem, między filtr (szklana płytka odpowiedniego koloru), a obiektyw wpadła kropla deszczu. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Prawda subiektywna znowu przegrała z prawdą obiektywną.

A między nami mówiąc, to do tego ujęcia, im bardziej byłem zmarznięty tym lepiej.

26-01-08, 22:29:52

Kraków ma w sobie coś takiego, że kto by tam nie przyjechał, natychmiast traci rozsądek. Nie jestem wyjątkiem i dlatego jedyne o czym dzisiaj marzyłem na planie, to….żeby się już skończył. Kraków oczywiście nic do „Doręczyciela” nie ma, bo cała akcja dzieje się w Warszawie, mimo to mając wczoraj i dzisiaj zdjęcia, to właśnie Kraków sprawił, że na chwilę …straciłem rozsądek.

Otóż, wczoraj po zdjęciach (tylko 2 sceny) pojechałem do Krakowa, aby wziąć udział we wspaniałym koncercie pt. „Kieślowski im memoriam”, który odbył się w Teatrze im. J. Słowackiego. Orkiestra ” Symfonietta Cracovia” grała muzykę filmową Wojciecha Kilara (min. z filmu K. Kieślowskiego „Przypadek”), a ja z Grażynką Torbicką byliśmy narratorami wspominającymi Wielkiego Reżysera. Wszystko udało się fantastycznie, a po koncercie zostaliśmy zaproszeni na kolację. Od razu zastrzegłem, że nie mogę balować zbyt długo, o północy wracam do hotelu, bo muszę bardzo wcześnie wstać, o 5.55 rano mam pociąg, potem zdjęcia, muszę być w formie, nie umiem tekstu i takie tam. Grażyna się nawet ucieszyła, bo też musiała (co prawda nie aż tak wcześnie) wracać do Warszawy i umówiliśmy się, że razem wrócimy do hotelu. Niestety, kiedy znaleźliśmy się w restauracji „Di Pietro”, już wiedziałem, że będzie źle. Tzn. źle, czyli dobrze. Bardzo dobrze! Za dobrze!!!! To przeurocze miejsce powołał podobno do życia sam Piotr Skrzynecki (stąd nazwa) i wygląda na to, że Jego duch zagościł tam na zawsze.

Stara zasada, według której „kiedy człowiek wypije jakąś ilość alkoholu (w tym wypadku białe wino, którego nazwy nie pamiętam, ale się dowiem), to w człowieku budzi się drugi człowiek, który…też by się napił”, sprawdziła się w moim (nie tylko) przypadku doskonale. Kiedy ok. 3 nad ranem kładłem się spać, natychmiast zadzwonił hotelowy telefon i okazało się, że już jest 5.15. Pociąg też jechał wyjątkowo szybko, bo ledwie usiadłem w przedziale i na chwilę przymknąłem oczy, już byłem w stolicy. Dziewczyny od charakteryzacji są prawdziwymi profesjonalistkami. Nie wiem jakim cudem zagrałem wszystko co miałem zagrać. Miałem nawet wrażenie, że reżyser jest bardziej zadowolony niż zwykle.
A może on mnie po prostu bardzo lubi?

28-01-08, 23:47:25

To był wspaniały dzień. Nagraliśmy wszystko co było zaplanowane, a nawet więcej. Reżyser był w wyjątkowej formie, bo chyba nawet ze dwa razy mnie pochwalił. Żartuję oczywiście, bo Maciek nie musi mnie, ani chwalić, ani ganić, wystarczy, że obaj wzajemnie sobie ufamy i doskonale się rozumiemy. Moją próżność wystarczająco skutecznie zaspokajają inni członkowie ekipy, którym wyrwie się od czasu do czasu jakieś miłe słowo, na temat mojego aktorstwa. Dzisiaj po scenie, w której Janek żegna się z firmą kurierską, Monia (garderobiana, o której już tutaj pisałem) była zapłakana tak samo jak ja. Mam nieskromną nadzieję, że kiedy będziecie oglądać tę scenę na początku 6 odcinka, też zrobi się Wam (przynajmniej niektórym) mokro po powiekami.

Maciek Wojtyszko-reżyser. Znamy się tyle lat, że mogę się nim bezkarnie zachwycać i nikt nie posądzi mnie o lizusostwo.Chciałbym tu zacytować setki jego powiedzonek, ale nie wszystkie się nadają, bo albo są niecenzuralne (tak, tak), albo dla większości z Was niezrozumiałe, czytelne tylko dla ludzi filmu. Mimo, to zacytuję jedno z nich; „Uwaga! Teraz powiem coś bardzo ważnego! Na każdego mężczyznę przychodzi taki czas, że musi w końcu powiedzieć: KAMERA! AKCJA!”

Jutro czeka mnie niezwykle trudny dzień, bo poza zdjęciami mam wznowieniową próbę „Rozkładów jazdy” (ostatni raz graliśmy 21 października w Nowym Sączu), a potem spektakl.

Mam nadzieję, że przeżyję. Muszę, bo do końca zdjęć jeszcze trochę czasu.

29-01-08, 23:30:52

Przeżyłem i mam się zupełnie dobrze. Z powodu mojego dzisiejszego spektaklu, wszyscy byli tak zdyscyplinowani, że moje sceny nagraliśmy przed czasem i miałem dodatkowe 2 godziny by odpocząć. Ten odpoczynek, to było przypominanie sobie tekstu „Rozkładów”. Przy okazji przypomniałem sobie, że ostatni raz graliśmy nasz spektakl 27 listopada w Przemyślu, więc wydawałoby się,że nie tak znowu dawno, ale kto go widział ten wie, że każda większa przerwa w graniu, to ogromny stres i trema. Tak było i dzisiaj. Na szczęście, jesteśmy z Fudą (Beata Fudalej-moja wspaniała partnerka) doświadczonymi aktorami i jakoś daliśmy sobie radę.

Jutro nerwy będą dużo większe, bo scen mam dużo, a spektakl musi się odbyć punktualnie. Na dodatek kręcimy na Pradze, a zważywszy, że Warszawa ok 18 bywa straszliwie zakorkowana, dojechanie na Wolę może być nie lada problemem. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, a czy poszło dowiecie się jutro. No, chyba, że ktoś z Was jest członkiem ekipy „Doręczyciela”, albo będzie widzem „Rozkładów jazdy” w Teatrze na Woli.

31-01-08, 00:03:17

Udało się, choć pod koniec zdjęć było trochę nerwowo. Mieliśmy dzisiaj sporo do zrobienia i mogło się okazać, że nie zdążymy. Na szczęście zdążyliśmy, ale na tzw. styk. W teatrze byłem pół godziny przed spektaklem, co dla mnie jest trochę za późno, bo przed wejściem na scenę lubię się wyciszyć i zostawić za sobą „cały ten zgiełk”. Cóż, czasem jest jak jest i trzeba się z tym pogodzić. Przedstawienie udało się znakomicie i mam nadzieję, że zasłużyliśmy z Fudą na te 5 gwiazdek w Wyborczej, którymi oceniono nasz spektakl.

Na planie było niezwykle (chyba się powtarzam) twórczo, bo graliśmy sceny w mieszkaniu Janka z udziałem jego ciotki- zołzy (cudowna Dorotka Zięciowska) i jej syna Izydora (bardzo fajny Bartek Magdziarz, student AT). Niestety, niewiele mogę powiedzieć (nie wolno mi) o akcji, ale wiem, że te sceny zapamiętacie na pewno. Wywalczyłem (może to zbyt mocne słowo, bo Maciek zgodził się od razu), żeby Janek pokazał też swoją niezbyt przyjemną twarz. Jestem pewien, że żeby postać była wiarygodna, żeby nie była schematyczna, czyli że jak biedny i upośledzony, to tylko dobry i uległy, to takie właśnie reakcje (niestety, nie mogę powiedzieć jakie) dodają postaci …prawdy. Bardzo mi zależy, żeby widz był w stanie utożsamić się z kimś, kim nigdy nie chciałby być. Dlatego TA prawda postaci jest taka ważna. Cała prawda.

23:48:22

Dzisiaj nie miałem zdjęć i wreszcie mogłem się wyspać. Nie znaczy, to oczywiście, że się dzisiaj leniłem. „Kury na plecach” nie grałem od 19 października (mam nadzieję, że tym razem się nie pomyliłem), więc próba wznowieniowa była niezbędna. Taka próba, to po prostu konieczność zagrania całego spektaklu, tyle że bez publiczności, za to pod okiem reżysera. Potem spektakl.Publiczność dopisała znakomicie, na widowni nie było ani jednego wolnego miejsca, a to zawsze wywołuje dodatkową mobilizację. Poza drobnym incydentem z co jakiś czas włączającą się komórką (mimo, że przed rozpoczęciem przedstawienia ogłaszany jest komunikat z prośbą o wyłączeniu telefonów) jednego z widzów, chyba poszło dobrze, bo oklaski na koniec były naprawdę szczere i trwały, trwały i trwały.

Jutro gram sceny na komisariacie policji i w izbie przesłuchań, więc łatwo się domyślić, że w 8 odcinku Janek znalazł się w niezłych tarapatach. Znowu będzie nerwowo, bo wszystkie sceny musimy zagrać do 17.30 żebym spokojnie zdążył do teatru, bo jutro znowu gram „Kurę”. Kocham ten spektakl i nawet jeśli po całym dniu pracy wrócę do domu w charakterze ziemi do kwiatów, to i tak będę szczęśliwy. Cóż, nie bez powodu w jednej ze swoich piosenek, śpiewam…. „aktor musi grać by żyć„.

02-02-08, 00:10:27

Nie było nerwowo. Na planie wszystko poszło tak sprawnie, że byłem wolny już o 15-ej i nawet zdążyłem wpaść na chwilę do domu. Tajemnica tej „sprawności” polega na tym, że prawie wszystkie sceny były grane w jednym pomieszczeniu (pokój przesłuchań w komendzie policji) i odbywały się w prawie tym samym oświetleniu. Jak już tutaj kiedyś pisałem, najwięcej czasu na planie zabiera ustawianie świateł, co dzisiaj odbyło się tylko (z małymi korektami) raz i dlatego zaoszczędziliśmy ponad dwie godziny. Wszyscy, ze mną na czele, byli zadowoleni, bo jutro nie ma zdjęć (ekipa ma co drugą wolną sobotę) i każdy już marzył o weekendzie. Kiedy pracuje się tak intensywnie, przychodzi moment, że chwila odpoczynku jest po prostu niezbędna.

W poniedziałek gramy czołówkę. Maciek ma bardzo fajny pomysł na tę wizytówkę serialu i jestem pewien, że go „kupicie”. Oczywiście farby nie puszczę, bo nic tak nie zachęca jak tajemnica. Tymbarciś, że znam tylko pomysł, więc sam do końca nie wiem jak to w końcu będzie wyglądało.

„Kura” poszła fantastycznie. Wiem, że to brzmi nieskromnie, ale jeśli po spektaklu reżyser (Fred Apke) rzuca mi się na szyję z okrzykiem „I’m so happy”, a publiczność nie chce wypuścić nas z teatru, to znaczy, że chyba się podobało.

Wiecie, co? Chyba zasłużyłem na odpoczynek. Dobranoc.

03-02-08, 22:38:48

Jutro dziwny dzień. Będę jedynym aktorem na planie. Kręcimy ujęcia, które w zasadzie uzupełniają akcję (przejazdy Janka rowerem, Janek samotny w wielkim mieście, rozmowa telefoniczna z Dianą, która pierwotnie miała być z offu, czyli spoza kadru itd), ale są niezbędne, żeby film miał właściwy rytm. No i wspomnianą czołówkę. Mam nadzieję, że wszystko nakręcimy zgodnie z planem, bo chcę zdążyć do Teatru Polskiego na Telekamery.

Nasze „Ranczo” ma nominację w kategorii „serial komediowy”. Mam nadzieję, że mamy szansę, choć myślę, że znowu wygra „Niania”, albo „Hela w opałach”. Będę też trzymał kciuki za Czarka Żaka, który ma nominację w kategorii „najlepszy aktor” i jest zdecydowanie najlepszym aktorem w tej stawce, ale czy widzowie potrafili to docenić, Bóg raczy wiedzieć.

06-02-08, 23:50:25

Nic nie pisałem, bo miałem dwa dni przerwy. Dzięki temu mogłem wpaść do Ateneum, gdzie trwają próby do spektaklu „Stacyjka Zdrój”, w którym i ja biorę udział, ale do czasu zakończenia zdjęć, mam dyspensę. Przedstawienie zapowiada się bardzo fajnie. Andrzej Poniedzielski, który jest autorem scenariusza, oparł akcję na piosenkach z legendarnego „Kabaretu Starszych Panów” i wygląda na to, że powinno się udać. Poza wieloma „zbiorówkami” będę śpiewał takie przeboje jak „Ballada z trupem”, „Ty nie odmawiaj mi” i (czego się najbardziej boję, bo dorównać Wiesławowi Michnikowskiemu nikt przecież nie jest w stanie!) „Addio, pomidory”. W obsadzie min: Krysia Tkacz, Dorota Nowakowska, Grzesiek Damięcki, Marek Lewandowski, Krzysiek Tyniec. Muzycznie opracuje wszystko, jak zwykle znakomicie, Wojtek Borkowski. Premiera 19 kwietnia.

Jutro na planie sceny z Justi (Sylwia Gliwa), atrakcyjna kobieta, której zachowanie, w sposób niezwykle istotny, zaważy na losach Janka. Niestety, znowu nie mogę (ale i nie chcę) nic więcej powiedzieć.

08-02-08, 00:01:47

Sylwia Gliwa. To nazwisko też zapamiętajcie. Rola Justi nie jest może zbyt duża, ale niezwykle istotna i tzw. rozwojowa, czyli jeśli serial doczeka się swojej kontynuacji, to ta postać będzie miała bardzo dużo do powiedzenia. Nigdy wcześniej się z Sylwią nie spotkałem, ale mam swoją intuicję i uważam, że to znakomita aktorka. Jest coś takiego jak zawodowe porozumienie dusz.

Patrzymy sobie w oczy i …wiemy, że bez oporów możemy stanąć przed sobą nadzy i nie będzie w tym nic prywatnego. To nie my będziemy nadzy. Nagie będą postaci, które gramy. Zagraliśmy i wyszło świetnie. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo jak zwykle nie oglądałem nagranego materiału.

Przeczytałem, to co napisałem i wyszło mi, że macie prawo spodziewać się jakiejś pornografii.

No, aż tak dobrze (albo źle, zależnie od preferencji) to nie będzie, bo serial jest planowany przed 23.00. Jutro kontynuacja scen z Justi. Idę spać, bo chcę być wypoczęty. Już ja wiem dlaczego.

23:44:35

Wszystko znowu się potwierdziło. Sylwia jest naprawdę świetną aktorką, a mnie wcześniejsze niż zwykle, pójście spać, bardzo dobrze zrobiło. Sceny, które mieliśmy grać były trudne, wymagały dużej koncentracji i tego „porozumienia dusz”, o którym pisałem wczoraj. Wiem, że wyszło świetnie, bo Maciek był bardzo zadowolony. Jutro zmiana obiektu, gramy w (filmowej) agencji reklamowej, ale na szczęście wszystko w ramach jednego odcinka, więc „bułka z masłem”. Niestety, znowu bardzo wcześnie rano, a ponieważ plan jest na drugim końcu miasta, znowu będę cierpiał kiedy budzik zadzwoni o 5.30. Muszę wstać tak wcześnie, bo wiem, że pół godziny później właduję się w warszawskie korki, a nienawidzę się spóźniać.

Od jakiegoś czasu zbieram się żeby napisać o osobie, od której profesjonalizmu, niezwykle dużo zależy, a która zazwyczaj (niezasłużenie) w napisach końcowych jest umieszczana na końcu właśnie. To, mówiąc językiem międzynarodowym, tzw „script girl”, czyli po naszemu sekretarka planu. Swoją drogą nie mam pojęcia dlaczego tę funkcję rzeczywiście, zawsze pełnią kobiety. Z drugiej strony, coś w tym musi być, że w sekretariatach, zawsze siedzą …sekretarki. Tylko, że nasza „sekretarka”, to ktoś znacznie ważniejszy od panienek robiących kawkę swoim szefom. Ma na imię Małgosia i jest (opinia mojej żony) najlepsza w Polsce.
Napiszę o niej jutro, bo dzisiaj muszę już iść spać.
Nie chcem, ale muszem.

09-02-08, 22:29:40

Zupełnie niepotrzebnie budziłem się tak wcześnie. Warszawa, o 6 rano w sobotę i na dodatek w czasie ferii zimowych, jest zupełnie pusta. Na plan dojechałem grubo przed czasem, ale miało to swoje dobre strony, bo spokojnie zjadłem śniadanie i powtórzyłem tekst. Wszystkie sceny nagraliśmy bez problemów jeszcze przed obiadem i mogliśmy się zacząć cieszyć weekendem. Kolejne zdjęcia w poniedziałek. A teraz o naszej „sekretarce” Małgosi.

Funkcja „script” (bo tak jest nazywana potocznie) polega na kontrolowaniu, czy to co jest rejestrowane na planie, zgadza się ze scenariuszem, a jeśli zachodzą jakieś zmiany (np. w tekście), skrupulatnym odnotowywaniu takowych. Poza tym musi pamiętać o wszystkich elementach poszczególnych scen, po to żeby się nawzajem montowały. Np. jeśli w trakcie jakiejś sceny aktorowi rozluźnił się krawat, to ona ma zanotowane (albo sfotografowane) i to, że się rozluźnił i to jak mocno się rozluźnił. Po co? Ano, po to żeby, kiedy za dwa tygodnie nastąpi kontynuacja tej sceny, (np. jedna scena kończy się wyjściem aktora przez drzwi, a następna dzieje się na korytarzu za drzwiami, tyle, że korytarz jest nagrywany w zupełnie innym obiekcie), krawat był rozluźniony identycznie. Funkcja ta jest niezwykle odpowiedzialna, bo jeden błąd może czasem skutkować koniecznością nakręcenia danej sceny ponownie, a to oznacza olbrzymie koszty.

My na szczęście nie musimy i nie będziemy musieli nic przekręcać, bo mamy Małgosię Zdziarską. Najlepszą script w świecie filmu.

11-02-08, 23:15:06

Podobno każdy aktor marzy o takiej, roli w filmie: niemowa (nie trzeba uczyć się tekstu), alkoholik ( można sobie chlapnąć na planie), do połowy sparaliżowany ( nie trzeba się ruszać), w szpitalnym łóżku (zawsze w tym samym obiekcie), no i jakieś 40 dni zdjęciowych (kasa).

Przeżyłem dzisiaj jeden taki dzień i gdybym nie miał tekstu, to chyba bym zwariował. Praktycznie od rana do późnego wieczora leżałem w szpitalnym (filmowym oczywiście) łóżku i powoli zaczynały mi się robić odleżyny. Jedynym pozytywem był fakt, że było mi pod szpitalną kołdrą, ciepło. Reszcie aktorów (Ania Dymna, Jurek Schejbal, Radek Pazura, Lucyna Malec. Grzesiek Kwiecień, Magda Kacprzak i Mietek Murawski), czyli tym, którzy odwiedzili Janka w szpitalu, było cholernie zimno, bo budynek po szpitalu Sióstr Elżbietanek, w którym mamy zdjęcia, to w tej chwili tzw. pustostan i jest…nieogrzewany. Ekipa starała się jak mogła, ale niewiele to dało. Jutro kolejny szpitalny dzień. Tym razem już ruszę się z łóżka! Cudownie!

12-02-08, 23:33:55

Było naprawdę cudownie. Jedną scenę miałem rano (ale dopiero o 10, więc się wyspałem), a drugą (tak, tak tylko dwie sceny miałem dzisiaj) po południu i wreszcie mogłem załatwić parę „domowych” spraw, które leżały odłogiem. Ktoś może pomyśleć, że grając główną rolę w serialu, nie mam już żadnych innych obowiązków. Cha, cha! I nie chodzi mi o wysyłanie zdjęć z autografami, czy odpisywanie na listy. Swoją drogą niektóre są tak zabawne, że jeden z nich , który dostałem dzisiaj, pozwolę sobie zacytować:
„Witam serdecznie jest pan moim wielkim fanem czy móglbym dostac od pana autograf bardzo bym prosil pozdrawiam”

Oczywiście Marek z Tomaszowa Lubelskiego dostanie ode mnie autograf, choćby dlatego, że tak mnie rozbawił.

Domowe sprawy, to np. wywózka śmieci (ustawa nakazuje segregowanie odpadów), a właściwie ich części i choć od dawna to robimy, to teraz trzeba było podpisać specjalną umowę z MPO. Kto ma to zrobić? Ja muszę! Dom nie posprzątany, bo …cóż, weszliśmy do strefy Schengen i granica z Ukrainą stała się granicą UE. Na szczęście mamy nowy, bardzo fajny odkurzacz, który naprawdę polubiłem.

Jutro kontynuacja szpitalnych wydarzeń i wywiad do radia Wawa.

13-02-08, 23:38:41

Dzisiaj było jeszcze zimniej niż wczoraj i było to naprawdę bardzo dokuczliwe, bo grałem w piżamie, a na dodatek część zdjęć było na zewnątrz. Zmarzłem strasznie i aż dziw bierze, że nie jestem przeziębiony. Pewnie to zasługa Moni, która nie opuszcza mnie nawet na chwilę i kiedy tylko może okrywa ciepłymi kurtkami i poi gorącą herbatą. Moniu! Maleńka! Jesteś wielka! W przerwach między scenami odbywam niezwykle ciekawe, wręcz pokoleniowe rozmowy z Grzesiem Kwietniem, który gra w naszym serialu Boogiego- młodego yuppisa, któremu się zdarzyło wejść w drogę Jankowi, albo odwrotnie.

Tak, czy inaczej nasze postaci się spotkały i tym sposobem spotkało się na planie dwóch aktorów, których dzieli całe pokolenie. Grzesiek jest bardzo zdolnym i utalentowanym studentem 3 roku Akademii Teatralnej W Warszawie, który wykorzystując moją słabość do zdolnych i utalentowanych ludzi, bez przerwy prowokuje mnie do tego żebym oceniał jego grę, a tym samym dawał mu prywatne lekcje aktorstwa. Robię to, oczywiście, z przyjemnością, bo facet imponuje mi swoją pokorą do zawodu i (co bardzo rzadkie wśród jego rówieśników) świadomością, że nauka dopiero się zaczyna. I to właśnie tutaj, na planie. Nie mogę zbyt dużo pisać o tym co już umie, bo podejrzewam, że właśnie to czyta, a jeśli mam rację, to byłoby to w najwyższym stopniu demoralizujące. Mam jednak wielką nadzieję, że nauka nie pójdzie w telenowelowy las i debiut (?) Grzegorza Kwietnia w naszym serialu, będzie początkiem wspaniałej kariery. Bardzo Ci tego życzę Grzesiu.

14-02-08, 23:18:07

Dzisiaj nic nie będę pisał, bo dzisiejszy wieczór oddałem w całości mojej ukochanej małżonce. Pozdrawiam wszystkich zakochanych i do jutra.

15-02-08, 23:57:05

Strasznie zmarzłem. Tak strasznie, że nawet nie wiem, czy coś zagrałem, czy sfilmowali tylko moją zastygłą od mrozu facjatę i z litości powiedzieli wreszcie: koniec zdjęć. Mróz nie był aż tak duży, ale Centrum Olimpijskie, przed którym mieliśmy zdjęcia, znajduje się na takim „wygwizdowie”, że chłód był większy, niż wskazywał termometr. Na szczęście Lucynka Malec, z którą miałem dzisiaj przyjemność grać, jest istotą tak piękną i tak ciepłą, (choć jej było chyba jeszcze zimniej, bo grała z gołą głową) że zagraliśmy, jak się wyraził reżyser, „bosko”.
Zdarzyła się nam zabawna sytuacja, bo czekając na ustawienie świateł, rozmawialiśmy sobie, o tym z jak fantastyczną ekipą przyszło nam pracować. Że reżyser świetny, że operator, że oświetlacze, że scenografia super, a charakteryzacja, a kostiumy. I nagle Lucyna wrzasnęła na cały głos: „A dźwięk, to jest po prostu rewelacyjny!”. Długo trzeba mnie było uspokajać, bo myślałem już, że umrę ze śmiechu, kiedy dotarło do mnie, to co wcześniej dotarło do Lucyny.

Mieliśmy na sobie …mikroporty. Jedynymi osobami, które słyszały naszą rozmowę byli …dźwiękowcy.

Jutro ciężki dzień, bo pobudka o 6.30, plan, a wieczorem „Rozkłady jazdy”. Dam sobie radę. Nie pierwszy raz, nie ostatni.

16-02-08, 23:41:29

Dałem sobie radę, choć było ciężko. Nie na planie, bo dzisiejsze sceny w „Doręczycielu” nie były zbyt trudne, ale na scenie. Kto widział „Rozkłady jazdy” ten wie, że jest to spektakl wymagający ogromnej precyzji i wystarczy chwila dekoncentracji i wszystko może się zawalić. Aż tak źle nie było, nic się nie zawaliło, ale mało brakowało. W trakcie przebiórki ze Stevena na Barneya (a robię to „na oczach” publiczności) urwała mi się szelka od spodni. Na przebranie się, mam dosłownie sekundy i tak się przestraszyłem, że nie zdążę, że … nie zdążyłem. Na dodatek, z nerwów przez chwilę pogubiłem się kogo gram i jako Steven, wszedłem na scenę w peruce Barneya. Na szczęście, spektakl jest tak skonstruowany, że w tym fragmencie, wszystko się pali i wali, więc mam nadzieję, że publiczność pomyślała, że tak miało być.

W „Doręczycielu” nakręciliśmy już ponad 70% zdjęć i niektórzy aktorzy już się z nami pożegnali. Dzisiaj ostatni klaps miał Grzesiek Kwiecień i aż mi go było żal, kiedy żegnał się z nami. To był jego pierwszy duży film, liznął trochę profesjonalnego aktorstwa i kontaktu z zawodową ekipą, a teraz musi wrócić do szkoły i znowu być tylko studentem. Grzesiu. Nie martw się. Twoja postać na pewno wróci w „Doręczycielu 2”. Poza tym, czekają Cię inne wspaniałe role. Życzę Ci tego z całego serca.

18-02-08, 23:03:19

Ja chyba jednak jestem (tak jak chce większość widzów) aktorem… komediowym. Bronię się przed tym, bo nie lubię jak się mnie szufladkuje, ale chyba z powodu „Doręczyciela” będę musiał przyznać, że w scenach, w których postać którą gram jest, że się tak wyrażę, tragicznie śmieszna, czuję się najlepiej. Kiedyś to już chyba mówiłem, że bardzo zgadzam się z Woodym Allenem, który twierdzi, że „komedia, to jest rodzaj tragedii, która przydarzyła się komuś innemu”. Tak, mogę się przyznać; Charlie Chaplin i Woody Allen, to są moi Mistrzowie.

Dzisiaj miałem przyjemność zagrać kilka scen, które mieszczą się w tej właśnie konwencji.
Studio A mnie zabije, wytoczy 100 procesów, ale co mi tam, zacytuję kawałek tekstu. Janek zakochał się w Marysi (Lucyna Malec) i łazi za nią krok w krok. Marysia nie jest tym zachwycona.

Marysia: Nie musi mnie pan odprowadzać.
Janek: Ja Pani nie odprowadzam. Ja tylko idę w tym samym kierunku.
Marysia: Ale mnie, to trochę krępuje.
Janek: A mnie, nie. O, np. ci ludzie też idą w tym kierunku co my i mnie, to zupełnie nie przeszkadza.

Ten cytat, niestety nie oddaje atmosfery tej sceny. Jest mnóstwo innych okoliczności, które powodują, że Janek zachowuje się tak, a nie inaczej. Będziecie musieli obejrzeć film.

19-02-08, 23:40:38

Mam straszną chrypę. Obudziłem się rano (Beba jeszcze smacznie spała), sam do siebie nie gadałem i dopiero kiedy się odezwałem na planie, okazało się że coś jest nie tak z moimi strunami głosowymi. Na szczęście nie miałem jakichś wielkich monologów, wrzeszczeć też nie musiałem i jakoś sobie poradziłem, ale do teraz nic mi się (mimo różnych specyfików, które sobie aplikuję) nie poprawia. Może jak się wyśpię, to mi przejdzie. Najgorsze jest to że, wcale nie jestem chory…

Czuję się trochę zmęczony, ale tak ogólnie, to nic mi nie jest. Nie boli mnie gardło, ani nic. Tylko ta chrypa. Niestety, z takim „defektem” ciężko jest grać, nie mówiąc już o tym, że głos też musi się jakoś montować. W ostateczności pozostają tzw. „postsynchrony”, czyli nagranie głosu w studiu, tak jak się to robi w dubbingu. Cóż, mam nadzieję, że nie będzie to potrzebne. Zobaczymy (a raczej usłyszymy) jutro. Idę się leczyć snem.
Dobranoc.

20-02-08, 23:31:54

No i prawie się uleczyłem. Prawie, bo mój głos nie jeszcze w pełni sprawny, ale potrafię nad nim panować. Na szczęście już nie muszę śpiewać, bo byłoby dużo gorzej.

Kiedy ktoś mnie pyta, czego mi życzyć, zawsze odpowiadam: zdrowia. Mam wrażenie, że w żadnym innym zawodzie ten element nie jest aż tak istotny. Pamiętam straszną awanturę pod kasą Ateneum, kiedy z powodu nagłej niedyspozycji jednej z aktorek (zapalenie krtani, skutkujące tzw. bezgłosem), musieliśmy odwołać przedstawienie „Trzy razy Piaf”. Widzowie, którzy z wielkim trudem, miesiąc wcześniej zdobyli bilety byli tak zawiedzeni, że zachowywali się zupełnie irracjonalnie. Jeden z panów krzyczał wręcz: „To skandal! Aktorzy nie mają prawa chorować!

Zdajemy sobie sprawę, że publiczność może tak myśleć i dlatego każde odwołanie przedstawienia, to dla teatru straszny dramat. My jednak jesteśmy tylko ludźmi i wszelkiego rodzaju dolegliwości dotyczą nas tak samo jak wszystkich. Dlatego dbam o swoje zdrowie i namawiam do tego wszystkich, którzy… np. palą papierosy. Co prawda, również nie paląc można nabawić się, tak jak ja, zapalenia krtani, ale jak widać dość szybko się z tego wychodzi. Z raka płuc wychodzi się, albo nie. Tak, mniej więcej 1-99.

Na planie, bez zmian, choć wyczuwa się już, że nadchodzi koniec zdjęć. Coraz więcej aktorów żegna się ze mną, bo był to właśnie ich ostatni dzień zdjęciowy, a poszczególni członkowie ekipy rozmawiają o tym co będą robili za miesiąc. Staram się nie poddawać temu nastrojowi, bo mam przed sobą jeszcze ok. 10 dni zdjęciowych i parę bardzo trudnych scen. Dla mnie nic się jeszcze nie skończyło.

21-02-08, 23:59:02

Dziś miałem wyjątkowo trudne sceny. A prawdę mówiąc, nie ja tylko Janek. Prawdę mówiąc, to mnie było nawet bardzo przyjemnie. Otóż, dzisiejsze zdjęcia odbywały się w klubie go-go, w którym, wbrew swojej woli, wylądował Janek. Sytuacja, tak jak to bywa w naszym filmie, była tragicznie-zabawna, ale okazała się jeszcze bardziej zabawna niż przewidywaliśmy. Jak wiadomo w klubie go-go występują tancerki, które się rozbierają. Podobnie było dzisiaj na naszym planie. Reżyser powiedział swoje sakramentalne:”Akcja!”, tancerki zaczęły się rozbierać i ku uciesze całej męskiej części ekipy, rozebrały się …do naga!

Nasz serial jest planowany na godzinę 20-tą w niedzielę i jest oczywiste, że jeśli w jednej scenie pojawi się jakiś goły biust, to z całą pewnością nie może się w nim pojawić coś co jest poniżej brzucha. Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że wszystko było ok, bo i tak wszystko będzie w rękach montażystki, a parę dubli nikomu by nie zaszkodziło, tymbarciś, że występujące panie zdawały się być bardzo zadowolone, że wreszcie rozbierają się dla kogoś, dla kogo warto się rozebrać. Wiem co mówię, bo po zdjęciach zrobiliśmy sobie z paniami pamiątkowe….zdjęcia. Były zachwycone.

Mam 3 dni przerwy. To też mi się podoba.

24-02-08, 21:50:21

Jest problem. Baaardzo chciałbym obejrzeć Galę Oskarową, ale jutro mam bardzo ważne zdjęcia, będę pracował co najmniej do północy i powinienem być w formie, ale z drugiej strony…. na planie muszę być dopiero o 12 w południe, sceny mam takie, że im gorzej będę wyglądał tym lepiej, no i tradycja. Co roku z tej okazji zasiadamy z Frankiem przed telewizorem i odbywa się konkurs: kto lepiej wytypował zwycięzców. W zeszłym, zająłem 2 miejsce (wygrała koleżanka mojego syna, Franek był 3, Beba 4), ale w tym chyba będzie gorzej, bo większości filmów (w przeciwieństwie do młodzieży) nie widziałem i typowałem „na intuicję”. Co prawda, wszystko może się zdarzyć, bo tym razem tzw. murowanych faworytów nie ma, a żaden z filmów do miana arcydzieła nie aspiruje. Bardzo bym chciał żeby w swojej kategorii, wygrał nasz „Katyń”. Film Pana Andrzeja, arcydziełem z pewnością nie jest, ale może dzięki Oskarowi świat dowiedziałby się o tej arcyzbrodni.

Cóż, zobaczymy. He,he! Zobaczymy, albo i nie, bo ostatnio dość dotkliwie odczuwam trudy codziennej aktywności na planie i coraz wcześniej kładę się spać, co niestety nie skutkuje budzeniem się z rozkoszą o 6 rano. Dzisiaj jest trochę inaczej, bo miałem trzy dni przerwy, trochę odpocząłem, no i spać mogę zdecydowanie dłużej, więc może się uda. Zobaczymy?

26-02-08, 01:06:55

Zobaczyliśmy! Franek obudził mnie o 2.30 i się zaczęło. Niestety, Gala była w tym roku wyjątkowo marna ( i wcale nie dlatego, że nie doceniono „Katynia”), ale tradycja, to tradycja, więc wytrzymałem do końca. Rywalizację z Frankiem przegrałem tylko jednym punktem, ale i tak jestem z siebie dumny, bo przewidziałem Oskary dla 17 nominacji (Franek 18).

Na planie trzymałem się nawet całkiem nieźle, choć ok 21 miałem mały kryzys, akurat wtedy kiedy przyszło mi grać jedną z kluczowych scen serialu. „Aktorzy, to są tacy…ludzie, tylko bardziej”- powiedział Adam Wojtyszko, syn Maćka (student IV roku reżyserii AT w Warszawie, który jest u nas II reżyserem (II reżyser jest odpowiedzialny z tzw. drugi plan, czyli statystów), czyli kimś kto uczy się być I reżyserem) zaraz po tym jak skończyło się ujęcie. Być może, to właśnie niewyspanie spowodowało, że zagrałem ten monolog tak…jak zagrałem?

13 odcinek, jedna z ostatnich scen „Doręczyciela”. Mam nadzieję, że ją zapamiętacie.

27-02-08, 01:19:38

Nocne zdjęcia, zawsze są bardzo męczące. Nie tylko dlatego, że wszystkim chce się spać i najchętniej poszliby już do łóżek. Bardzo często zdarza się, że o późnej porze, gapie, którzy za dnia grzecznie by się z boku przyglądali pracującej ekipie, w nocy nabierają odwagi (i wiadomych płynów) i robią wszystko, żeby utrudnić nam życie. Tak było właśnie dzisiaj. Kręciliśmy nocne sceny w jednej z warszawskich restauracji. Sceny trudne, bo z udziałem wielu aktorów i statystów (byli tacy, którzy przyjechali, aż z Bełchatowa), niektóre bardzo dramatyczne, wymagające ciszy i skupienia.

Niestety, co jakiś czas, (zazwyczaj w kluczowych momentach) okoliczni chuligani urządzali sobie rozróbę pod oknami naszej knajpy. Nie pomagały prośby i groźby. Pijani gówniarze nakręcali się tym bardziej im bardziej próbowano ich uspokoić. Chciałem zejść z planu i osobiście spróbować mediacji, ale mi nie pozwolono- „Arturku, mamy jeszcze trochę zdjęć do nakręcenia z twoją niepokaleczoną twarzą”.

Dopiero kiedy kierownik planu zaczął dzwonić na policję, rozpierzchli się i mogliśmy znowu pracować. Po dwóch nocach, mamy dzień odpoczynku. Należy się nam.

23:55:39

Odpocząłem, ale dusza moja targana jest wielkim niepokojem. Dzień przerwy w zdjęciach, to był również (dla reżysera i producentów) dzień przeglądu tego co montażownia zrobiła z materiałem. Najważniejsi ludzie Studia A, producenta serialu, obejrzeli kilka kolejnych odcinków i…nikt do mnie nie zadzwonił. Z przecieków od Beby (moja żona, montażystka) wiem, że…mam nic nie wiedzieć. Problem w tym, że nie wiem, czy mam nie wiedzieć, czy jest dobrze, czy źle. To taki moment w tej mojej pracy. Robiłem wszystko żeby zagrać najlepiej jak potrafię, a mimo wszystko może się okazać, że zagrałem… źle. To rola obarczona wielkim ryzykiem. Widzowie pokochają głównego bohatera, albo nie. Pierwszymi widzami zawsze są ci, którzy są rodzicami pomysłu, żeby taki projekt w ogóle powstał. Maciek Strzębosz, który był jego ojcem, minął na telewizyjnym korytarzu moją żonę z tajemniczą miną i powiedział tylko: „Ale masz męża„.
– „Wiesz Maciek – normalny, to on nigdy nie był” – odpowiedziała moja ukochana połowa.
I co ja mam o tym myśleć?

29-02-08, 00:02:46

Już trochę wiem. Farbę puścił dzisiaj na planie reżyser, widząc moją twarz, która wyglądała chyba jak wielki i łysy znak zapytania. Jest dobrze. Jego Wysokość Producent bardzo chciał się podobno do czegoś przyczepić (jego zbójeckie prawo), ale się poddał. Trochę się uspokoiłem, ale tylko trochę.

Dzisiaj miałem zdjęcia z Elą Kępińską i co tu dużo gadać, była to wielka rozkosz. Ela należy do tej, niezwykle rzadkiej, kategorii aktorek, których szlachetna osobowość i wewnętrzne ciepło, emanuje na każdą postać, w którą się wcielają. Tak jest i tym razem. Jej Gradoniowa (żona właściciela firmy kurierskiej (Jan Machulski), w której pracuje Janek) jest tak prawdziwa i naturalna, że czasem podczas grania z Elą, fikcja miesza mi się z rzeczywistością.

Ten monolog spędzał mi sen powiek. W scenopisie miał brutalnie zimną, biurową nazwę: Scena 1E. Odc. 10. Pod spodem kryło się prawie półtorej strony bardzo trudnego (Janek mówi czasem bardzo dziwne rzeczy) tekstu, który musiałem wypowiedzieć na tzw. jednym ujęciu, czyli bez przerywania. Wczoraj nie poszedłem do kina, bo bałem się, że tekst nie leży w mojej głowie dostatecznie mocno. Opłaciło się. To była ostatnia scena dzisiejszego dnia i kiedy usłyszałem sakramentalne: koniec zdjęć!, poczułem ogromną ulgę. Scena 1E. Odc. 10 należy już do historii. Jutro znowu nocne zdjęcia. Zaczynamy o 19.00. Nie wiem, czy coś napiszę po powrocie. Będzie na pewno bardzo późno.

01-03-08, 03:52:19

Minęła 3.20. Właśnie wróciłem z planu. Nie mogę zasnąć. To normalne. Jestem kompletnie wybity ze snu, bo jeszcze niedawno targały mną, a raczej Jankiem, ale on to przecież w dużym stopniu i ja, emocje, które każdego by wybudziły z najtwardszego snu. Mogłem wygrać pół miliona. I wygrałem…więcej! Znowu się pewnie narażę naszym specom od PR, ale trudno. Skoro Wam się chce tu zaglądać (wiem, że niektórzy zaglądają tu codziennie), to coś Wam się ode mnie należy, nie? Poza tym, wydaje mi się, że powiedziałem na tyle mało, że to tylko zwiększy Waszą ciekawość i tymbarciś będziecie chcieli oglądać od września nasz serial. Spece od PR (tzw. pijar) powinni mi podziękować.

Zrobiła się 3.50 i chyba moje emocje opadły na tyle, że mogę iść spać.
Dobranoc.

02-03-08, 23:47:39

Ostatni tydzień zdjęć. Wszystkim zaczyna się powoli robić tak jakoś dziwnie. Przez te, (prawie) 4 miesiące, bardzo się ze sobą zżyliśmy i zaczyna do nas docierać, że już niebawem rozjedziemy się do innych zajęć, a czas pracy nad „Doręczycielem” się skończył. A może, to tylko mnie się tak wydaje?

Dzisiaj, choć niedziela, też mieliśmy zdjęcia, bo obiekt (Stacja krwiodawstwa), który służył nam za Poradnię ginekologiczną, w dni powszednie jest pełen ludzi. Reżyser się tak rozbuchał w swojej inscenizacyjnej inwencji, że zagraliśmy trzy sceny na jednym (nie, żebym się śmiał porównywać, ale pamiętacie serial „Ostry dyżur”?) ujęciu! Montaż wewnątrzkadrowy( tzw. montaż, bez montażu, czyli takie pokazanie akcji, żeby nie trzeba było używać wielu ujęć), to jeden z najtrudniejszych sposobów filmowania. Trochę to trwało, ale udało się wyśmienicie.

Dźwiękowcy się poskarżyli, że nic o nich nie napisałem, więc nadrabiam tę niewątpliwą wpadkę. Najwięcej przerwanych ujęć jest z powodu włażącego nagle w kadr, rzucającego cień,albo odbijającego się wszędzie (szyby, lustra, okulary, szklanki, woda) mikrofonu. Dlatego wielką sztuką jest nie tylko, dobrze zarejestrować dźwięk. Sztuką jest również niezarejestrowywanie samego siebie w obrazie. Pączek, Michał i Piotrek są w tym mistrzami! Poza umiejętnością swoistego „nieistnienia”, trzeba mieć do tego fachu bardzo silne ręce, bo mikrofony są umieszczone na tyczkach, które czasem trzeba trzymać wysoko nad głową i to przez dłuższy czas. Brawo! Chłopaki!

Jutro gram w ZOO …z małpą.

03-03-08, 23:58:30

No i dostałem za swoje. Prawdę mówiąc, nie miałem żadnego wpływu na scenariusz (nota bene tej sceny w moim scenariuszu nie było), a już na pewno na to, że Janek będzie miał scenę z szympansem, ale no, cóż stało się. Czuję się przegrany. Nie tylko jako aktor, bo to można było przewidzieć, pamiętając po czyjej stronie była sympatia widzów w takich filmach jak „Planeta małp”, czy „King kong”, ale zwyczajnie jako …człowiek.

Miałem zagrać Janka, który rozpamiętując swoje rozczarowanie ludźmi, o których sądził, że są jego przyjaciółmi, trafia do ZOO i staje przed klatką z szympansami. Idea była taka, że komuś kto tylko w niewielkim stopniu, biorąc pod uwagę kod genetyczny, różni się od człowieka, jest tak samo źle (a nawet gorzej) niż Jankowi. Najpierw nakręciliśmy (bez małp) Janka, który spotyka klatkę z szympansami. Jako zawodowy aktor nie miałem żadnego problemu z wyobrażeniem sobie tego co Janek może widzieć i jakie w związku z tym targają nim uczucia.

Potem kręciliśmy, to co widzi Janek. Do olbrzymiej klatki wpuszczono dwa szympansy. Na początku pozowały fantastycznie (i ten materiał zdjęciowy pewnie wejdzie do filmu), ale po jakimś czasie, moja osoba wyraźnie nie spodobała się jednemu z nich. Patrzył na mnie złym wzrokiem, a po chwili, znalazł kawałek tynku, który odpadł ze ściany po wczorajszej wichurze, i cisnął nim we mnie! W porę odskoczyłem, bo trafiłby dokładnie w moją głowę. Kiedy cała ekipa (łącznie ze mną) cieszyła się, że nic mi się nie stało, ta bezczelna małpa narobiła sobie (ostrzeżenie, że szympansy rzucają w zwiedzających odchodami przeczytałem, niestety za późno!) na kończynę i…rzuciła tym czymś we mnie! Tym razem rzut był celny. Spodnie i kurtka pójdą do prania, ale to nic. Do dzisiaj, nikt nigdy mnie tak nie upokorzył, nikt nigdy nie obrzucił mnie gównem.

Jak mi ktoś jeszcze raz powie, że aktorstwo, to łatwy zawód, zbiorę się w sobie i …obrzucę go, …przykładami, że jest inaczej. Bo jest!

04-03-08, 23:33:04

Wszyscy, ale to wszyscy (nawet statyści!) komentowali dzisiaj moje wczorajsze spotkanie z szympansem. Każdy oczywiście na swój sposób.Monia, bo musiała wyprać spodnie żeby były czyste na dzisiejszy plan, kamerzyści, bo żałowali, że się usunąłem kiedy małpa rzuciła we mnie kawałkiem ściany, bo byłoby fajnie gdybym dostał, Małgosia (script), że nie nagraliśmy mojej reakcji na to, że dostałem małpim odchodem, dźwiękowcy, bo wszystko nagrali, ale nie ma do tego odpowiedniego obrazu itd. Fajnie było.

Wszyscy (poza tymi, którzy już rozmawiali przez komórki o następnych propozycjach) udawali, że to jeszcze nie koniec, bo mamy przed sobą kilka bardzo trudnych dni zdjęciowych. To akurat prawda i mam nadzieję, że w tej niesamowicie twórczej i sympatycznej atmosferze, dotrwamy do końca. Dzisiaj pożegnałem się serialowo, z Basią Kałużną, Jankiem Machulskim, Elą Kępińską, Radkiem Pazurą, Jackiem Lenartowiczem, Jackiem Michelem, Dominikiem Grześkowiakiem i innymi. Ja jeszcze nie rozstaję się z Jankiem i nawet nie chcę myśleć o tym, że kiedykolwiek go opuszczę. Pokochałem tego faceta i chciałbym, żeby był ze mną jak najdłużej.

Czasem nawet myślę, że fajniej jest być nim, a nie mną.
Czy to już jest paranoja?

05-03-08, 23:32:50

Nie lubię zimna. Najchętniej wszystkie filmy kręciłbym w ciepłych krajach. Jedynym filmem, którego zdjęcia cierpliwie znosiłem na mrozie i wietrze, to nasz „Doręczyciel”. Nie tylko dlatego, że jako odtwórcy głównej roli, na którą czekałem całe lata, nie wypadało mi narzekać. Taki klimat wręcz pomagał postaci, którą grałem. Mój Janek, to przecież człowiek, który jest doświadczony przez życie jak mało kto. Napisałem o Janku w czasie przeszłym, choć przecież mam jeszcze 2 dni zdjęciowe. To dlatego, że zostały mi już tylko tzw. zdjęcia uzupełniające (przejazdy rowerem, wędrówki Janka po ulicach, itp), które zawsze są planowane na koniec zdjęć. Rola została zagrana.

Nie oglądałem i nie chcę oglądać tzw. materiału. Wiem, że nic już nie zmienię, nic nie poprawię i najprawdopodobniej tylko się zdenerwuję. Moja cudowna żona uświadomiła mi już dawno, że ostateczny kształt filmu, to nie tylko gra aktorów, ale i praca całej reszty fachowców (montażystów, techników dźwięku i obrazu, muzyka, itd), których jedynym celem jest stworzenie jak najlepszego „produktu”, czyli w tym wypadku serialu „Doręczyciel”. Mam nadzieję, że pracuje im się równie przyjemnie jak nam na planie.

Jutro mam dzień przerwy, dzięki czemu będę mógł być na próbie „Stacyjki Zdrój” w Ateneum.

07-03-08, 23:23:34

Jutro ostatni dzień zdjęciowy. Reszta, aż do telewizyjnej premiery, będzie milczeniem. Maciek, w zaciszu montażowni, będzie sobie wraz Ewą Smal, dłubał ostateczną wersję serialu, a my będziemy czekać. Wszystko (prawie) co mogliśmy zrobić, już zrobiliśmy. Przysięgam, że najlepiej jak to tylko było możliwe. Wszyscy. To był najwspanialszy plan w moim życiu. I chyba nie tylko w moim. Co chwilę, spotykałem dzisiaj na planie jakieś smutne oczy, które zdawały sobie sprawę, że coś się kończy. Filip, szef oświetlaczy, Małgosia, kostiumograf (dostałem śliczną lnianą i oczywiście niebieską, koszulę), Pączek, przeuroczy dźwiękowiec, Małgosia-script, Magda-charakteryzatorka, no i oczywiście niezastąpiona Monia, wszyscy mieli w oczach, to samo pytanie: …to już koniec?

Spotkamy się jeszcze kiedyś w tak cudownym gronie? Sam miałem pewnie w oczach, dokładnie to samo. Gdybyśmy, chociaż wiedzieli, ba, mieli cień nadziei, że serial będzie miał swoją kontynuację i że, za pół roku znowu się spotkamy, pewnie czulibyśmy się inaczej. Niestety, nie wiemy nic. Pocieszam się, że przecież jeszcze niedawno, prawie przestawałem wierzyć, że „Doręczyciel” w ogóle powstanie, i że kiedykolwiek będzie mi dane zagrać tę wspaniałą postać jaką jest Janek. Udało się i to moje wielkie szczęście. Sądząc po nastrojach w ekipie, nie tylko moje.

Cóż, pierwszy etap jutro będziemy mieli za sobą. Wszystko odbędzie się jak zwykle twórczo i profesjonalnie. Tylko, tak bardzo żal się będzie rozstać.

09-03-08, 00:14:17

Kiedy Maciek Wojtyszko powiedział dzisiaj – „koniec zdjęć„, na chwilę zapadła cisza. Tak, jakby nikt nie chciał tej komendy usłyszeć. Ostatnie ujęcie, też powtarzaliśmy podejrzanie długo.

Teraz, kiedy siedzę sobie w domu i piszę te słowa, kiedy „Doręczyciel” jest już historią, a ja zabieram się do kolejnej, tym razem teatralnej roli, zaczynam rozumieć co czują kobiety po porodzie. Moje dziecko ma na imię Janek. Nosiłem go w sobie trochę dłużej niż planowałem, ale wcale nie dlatego ON jest inny od wszystkich. Trochę to trwało, ale w końcu GO urodziłem. Z tą tylko różnicą, że mnie nic, a nic nie bolało. Wręcz przeciwnie, powoływanie GO do życia, było wielką, cudowną przyjemnością. Nie tylko dlatego, że Janek przyszedł na ten świat w niezwykle komfortowych warunkach, otoczony najwyższej klasy fachowcami. Dzisiaj uświadomiłem sobie, że ON był we mnie od dawna, być może od zawsze. Mały, brzydki chłopiec, który staje do walki z wielkim światem, żeby mu udowodnić, że przedstawia sobą jakąś wartość.

Nie chcę się tu rozwodzić nad oceanem moich kompleksów, ale paradoksalnie, to właśnie one pomogły mi stworzyć tę postać. Bez względu na to, czy serial będzie miał dużą, czy małą, tzw. „oglądalność” (przypomnę tutaj jej genialną definicję autorstwa Maćka Wojtyszki, która brzmi: Oglądalność, jest to zasada według, której jeden inteligent znaczy mniej niż czterech ćwierćinteligentów) i co o nim napiszą recenzenci, czuję podświadomie, że zrobiliśmy COŚ DOBREGO. Powołaliśmy do życia kogoś (że nie wspomnę o paru innych postaciach), kto bardzo zasługiwał na to by BYĆ wśród nas.
Ja GO pokochałem. Teraz Wy!

Zapraszam do dyskusji o serialu na Forum.