W kilku słowach...
sty 19

milczenie

Jakys czas temu, waliłem asfaltem jak zwykle tylko z tom róznicom, żem kolezkie andrzejka, któren z chaty wyrwać sie chciał po tym jak małzonka jego z przyjacielem jego byłym w karty do rana rżneła i koleżka mój wszed na to jak akurat wspólnie i w porozumieniu fula miały, wienc żeby pod paragraf nie podlegać musiał zrezygnować z obecności i w okolycy żony swej. Wienc sie chłopina ze mnom zabrał, w sumie to nawyt lepi gdyż mnie pomagałw róznych tam pakowaniach…

i patrz Pan se jedziemy, jezd lystopad, snieg se z deszczem zaczyna popitalać po trasie, nie to co tera, bryndza taka jamajska, wycieraczki coraz mnie trudniej zbierajom napadane z szyby, znaczy trza było zwolnić, a jak se wzwolniłym to właśnie żemy wjeżdżali w taki lasek i patrz pan na jakimś tam drugim kilometrze lasku stoi na tem brzegu drogi jeden i nawyt nie macha, stoi se tylko i sie gapi, ale nie gapi sie tak jak sie gapiom te co cos chjcom, on sie gapi tak, okiem rzuci i sie wgapia w asfalt, znów sie gapnie i znów asfalt, tak mnie sie jakos zrobiło, że żal takiego bidusia na drodze takiej w pogode takom pozostawić, to zem sie zatrzymał, a ten nic stoi, to żem sie prawie już wkurnił, że ja se stanołym a tyn nic tylko se tyż stoi, znaczy co? hrabia?, ale se mysle, i żem se drzwi otwarł i go wołam, no to dupe ruszył, ale geby nie otworzył, wlaz tylko na tylnie siedzenie i sie trzensie, to zemy pojechały.

W sumie to mnie tam wisi ile se ze mną jedzie, ale mijamy jedno miasto ten nic , drugie mijamy, ten nic, trzecie ten nic, juz mnie przez myśl przemkło, że może on na taksi do raenny se czekał i sie mu popituliło że do mnie wsiad, wienc go zagajam, to po chwyli jakejś tam dłuższy gość do mnie , albo raczy do nas gdyż jak baknoł to sie nie gapił na żadnygo, że chce jak najdali jechać, oo se myśle jakyś może gangster w lesie se stał gdyż zmalował cóś akurat, ale se pomyślałem że jakby gangster to by na skraju tak nie stał chyba w okolycy szumu który narobił, no to se jedzimy, Andrzejek, zgadał o małzonce swej bynajmniej ni uzywajonc przy tem wywodzie słów pienknych, koleżka siedział z tyłu jak siedział, snieg sypał coraz mocni. Gdzieś za poznaniem trafił sie w końcu wyszynk ze spalniom.

Zakupiłysmy póltora lytra kolacji, żemy usiadły, andrzejek sie tak podkręcił po piersi kanapce ze wracać pekaesem chciał na chate co by remont robić, kolezka milczał ja żem sie gapił w snieg padajoncy, nawyt cholera swiatło wyłonczyli i przy swieczkach żemy siedziały, w sumie klymacik z panienom jakby sie było, nizły, ale nie tak z dwoma przygłupami przy świece se siedzieć i to jeszcze w towarzystwie kacapów w rogu siedzoncych i o jakimś tam lubowie gadajoncych, patrz pan on z niom cały czas nic tylko lublu lublu i lublu jak nakryncune jakieś, przy tych woskach to normalnie wyglondały jak jakaś parodia romeowa i żulii gdyz sie jeszcze po łapkach głaskały.

W pewnem momencie szok mnie napad gdyż kolo, któren do chwili tej gadać raczy nie chciał a w knajpie co chwila tylko ze szklaneczki pociongał gadać cóś zaczoł, chyba jemu procenty jenzyk rozpusili, ale znowu chyba do nasz wspólnie gadał gdyz gapił sie w blat jak mysza w kocie gówno…Piwnica w Groznym, pieprzone pomieszczenie dwa na trzy metry, obłupane ściany z poprzyklejanymi do nich skrawkami ludzkiej skóry, zamiast sufitu kupa zwalonych betonowych pali, wokół ludzkie szczątki, pewnie ktoś tu wrzucił granat. Ale z drugiej strony jedyne schronienie jakie znalazłem pośród tego wszystkiego. Początkowy fetor – mieszanina słodkokwaśnej zawiesiny z początku drażni, krztusisz się jej obecnością a z czasem zaczynasz ją utożsamiać z bezpieczeństwem, spokojem, azylem i czym tam jeszcze chcesz. Nawet te szczątki traktujesz jak swoje. Siedzisz jak szczur, wszystkimi dostępnymi zmysłami odbierasz to co dzieje się na zewnątrz, każdy krok, chrząknięcie, śmiech, wrzask, szept, traktujesz jak wroga. Gotowy niczym puma do skoku reagujesz na wszystko. Szkoda tylko, że masz przy sobie 63 naboje dwa granaty, nóż i ruski pistolet zabrany kiedyś, jeszcze w górach jakiemuś oficerkowi. Gdy hałas się zbliża, napinasz się do skoku, bez ruchu, bez grymasu, żadnych myśli, pustka tylko ręce mocniej ściskają kałacha i kierują go w kierunku wyjścia, cholera obojętnie kto się pokaże jest martwy – jedyne co słyszysz w głowie, nie ważne, czeczeniec, ruski, jakiś korespondent, nawet pies, a im dłużej tam siedzisz tym bardziej zaczynasz o tym myśleć, jedna, jedyna myśl, ale to chyba atawizm, choć muszę powiedzieć, że po trzecim dniu emocje opadają, zmniejsza się czujność ale może jest to wynikiem braku snu lub głodu, zwyczajnie organizm sam wymusza myślenie o czymś innym. Cholera jak ruskie gotowali jakieś żarcie kilkaset metrów od mojej piwnicy, tak mi w brzuchu grało, że bałem się czy aby żaden tego nie usłyszy.

Trzeci dzień był przełomowy, przynajmniej dla mnie, obudziły mnie jakieś kroki, choć może raczej szurania dobiegające z góry, już nie myślałem o wywaleniu w pierwszego który się pojawi całej serii, raczej jak się schować i wykombinowałem, że przykryję się stertą tego co było kiedyś człowiekiem. Szuranie się nasilało a ja leżałem już pod cuchnącymi odpadami ludzkimi, nawet oddech spłyciłem, zamknąłem oczy – jakby to miało w czymś pomóc i poczułem jak zaczynam się trząść, kurwa mać trząsłem się jak jakaś pieprzona galareta, nie mogłem tego opanować, na wzięcie giwery było zbyt późno, pomyślałem a chuj z tym wszystkim i złapałem za granat, był tak przyczepiony do kamizelki, że tylko wyciągnąć. Dziwne przestałem się trząść, byłem spokojny , bardzo spokojny, nawet bym powiedział, że wyluzowany, czekałem. Ktoś wszedł do piwnicy, poklął po rusku na smród, omiótł latarką wnętrze i wyszedł. Nie wiem czemu właśnie wtedy albo wiem czemu- tylko nie chce mi się o tym mówić, przypomniały mi się poprzednie dni, martwe obrazy śmierci, rozpruwani bagnetami ruskie chłopaczki, kastrowani, zabijani powoli, śmierć zbliżała się do nich bardzo wolno, wręcz w ślimaczym tempie. Gdy mieliśmy obozowisko w takiej małej dolince arabowie złapali ruskiego oficera. Był młody, miał jakieś 25 lat, góra 26, i strasznie przerażony.

Po rozpytaniu okazało się że facet jest na Kaukazie od kilku miesięcy, już miał być przygotowany do wymiany gdy jeden z arabów rzucił, że widział gościa w jedne z wiosek jak zabijał dzieci – oczywiście gówno go tam widział. Koniec rozmowy. Nie pomogło nic, żadne proszenie, błaganie, pieniądze, nic, może gdyby któryś z czeczeńcow się wstawił ? ale tego przecież nikt w grupie nie zrobi, bo to oznaka słabości i jakieś tam zdrady, tu honorem jest nienawidzić wszystkiego co ruskie. No i oficerek został obdarty ze skóry, a jak jeszcze kumał o co chodzi zarobił w czachę z małokalibrowej spluwy, tak, żeby jeszcze bardziej bolało i żeby broń Allach za szybko nie wykorkował. A u ruskich, mało razy widziałem porozrywane kawałki ciał, martwe dzieci z wbitymi w głowę metalowymi prętami, kobiety rozrywane granatami włożonymi w intymne części ciała. Połamanych przez koła transporterów ludzkie dywany, ułożone na drodze i wskazujące kierunek do zwycięstwa dla armii czerwonej. Cholera to jest wojna a ta zawsze wyciąga z człowieka najgorsze instynkty,. I nie ma co rozgraniczać na dobrych i złych, tu są tylko zabójcy i ich ofiary. Moja piwnica, w której spędziłem 10 pieprzonych i najdłuższych w swoim życiu dni i nocy była miejscem w którym byłem, trzęsłem się, bałem i żałowałem, cieszyłem, i nienawidziłem, byłem tam sam. Były momenty, że chciałem wyskoczyć na ulicę i walić do wszystkich i wszystkiego, ale moje 63 sztuki amunicji, przy założeniu, że co 15-sta kula trafi w coś były niczym i niczym byłoby kiblowanie w tej śmierdzącej noże tyle dni. Wiecie czym jest myślenie wśród trupów, nie ma myślenia, z czasem zaczynają nadchodzić tylko demony i szczury, albo w odwrotnej kolejności, tak to szczury przyciągają demony a ty leżysz pod stertą trupów i czujesz jak białe robale włażą na ciebie i starają się dobrać do ran. Co innego gdy ostrzeliwujesz się w górach mając za plecami zawsze jakiś szczyt, jakąś alternatywę, że masz dokąd zwiać a tu nic, cztery ściany i rozpieprzony sufit stanowią twój grób jeśli jeszcze nie teraz to za chwilę. Wyjść nie możesz bo wokoło same ruskie i jak cię dopadną to nie tyle że zginiesz co przed śmiercią pocierpisz i to tak, że nikt Ci tego nie wynagrodzi. A obcy z bronią są troszkę inaczej traktowani niż cała reszta. A byłem tylko przemytnikiem ! A stałem się pierdzielonym trzęsącym kawałkiem mięsa w jakieś norze w ziemi. A po za tym mam już w dupie ten kraj i tych ludzi jednych ubranych w ideologię innych w chęć łatwego szmalu a jeszcze innych w kawałki mocarstwa. Popieprzone to wszystko.

Kupa klanów walcząca o szlaki przerzutowe prochów, broni, ludzi, czerpiące z tego potężne zyski, kilku mścicieli, kilku fanatyków religijnych przeważnie arabusów, kilku patriotów i cała kupa psycholi podciągająca się pod coś bo przecież w imię czegoś łatwiej ginąć i zabijać, a i jeszcze całe mnóstwo dzieci, pijanych i naćpanych żołnierzy dwugłowego, zdychającego orła. Siedziałem w tej piwnicy 10 dni wśród bliskich mi już trupów i ruskich wszędzie wokoło, powiem wam, że nie wiem czy jestem tchórzem, bo nie interesuje mnie już ocena samego siebie, łatwiej jest zginąć niż przeżyć. A zresztą spróbujcie zamknąć się z pięcioma rozpierniczonymi głowami niegdyś pięknych kobiet – w jednej można się było zakochać bez pamięci – i jednego dziecka i patrzcie w martwe oczy i zróbcie to tylko na dzień, w takim towarzystwie spędziłem ich aż dziesięć…Kurwa mać nawet nie wiem po co to wszystko mówię, może z chęci wylania z siebie tego o czym tylko ja wiem – tego całego gówna, a może z chęci pozbycia się balastu, a może wkurwia mnie już dzień przeszły i przyszły, nie wiem cholera powiedziałem i już, najlepiej nie analizować i nie myśleć tylko płynąć z nurtem wódy albo czegoś mocniejszego, tak jest łatwiej, po prostu łatwiej…I szczerze powiem, że nie obchodzi mnie…

Dali zaczoł cós po rusku pierniczyć, rzuciłem mimowolnie okiem na tych co w rogu sie miziali ale ich juz nie było, po chwili skończył se gadać… śnieg se za oknem sypał coraz mocni, świeczki sie palili, koleżka milczał, andrzejek podparł sie łapom i gapił w coś za oknem, polazłem gałami za nim i też sie gapiłym, w ciszy już żemy dokończyli kolacje, poszlimy sie przekimać, Patrz Pan, z rańca juz koleżki nie było, normalnie znik, tak samo jak stówa z mojego portmela…

Z wyrazami szacunku
Mariusz