W kilku słowach...
maj 25

Aleksander

Już widzę jak niektórzy wrogowie Pana Prezydenta zacierają rączki licząc na to, że starym zwyczajem zacznę się pastwić nad „aktorem grającym w naszej politycznej telenoweli rolę Aleksandra”. Rozczaruję was panowie. Powziąłem noworoczne postanowienie nie zajmować się na tych łamach polityką. Doszedłem do wniosku, że w dziale Kultura o polityce pisać nie należy, bo trzeba byłoby pisać raczej o braku kultury, a to ani zabawne, ani warte zachodu.

Będę bronił artystów. Tych wszystkich, ludzi, których twórczość powstającą miesiącami, a czasem nawet latami, pierwszy lepszy krytyk jednym napisanym zdaniem wyrzuca na śmietnik. Artysta jest bezbronny. Artysta nie może powiedzieć – Pan się myli proszę Pana. To, co stworzyłem to wielkie dzieło! Po złej recenzji artysta ma położyć uszy po sobie, schować swoje bezwartościowe wypociny pod pachę, zaszyć się w swojej egzystencjalnej mysiej dziurze i ewentualnie stworzyć coś nowego. Tak, tak, powinien „coś” stworzyć, bo inaczej krytycy nie mieliby, czego krytykować i ich praca straciłaby sens. Krytycy krytykują nas, ja będę krytykował krytyków.

Ostatnio słuchałem w radiu jak pewna znana recenzentka filmowa dołączając do chóru swoich kolegów, znęcała się nad „Aleksandrem” Oliviera Stone’a. Że film jest beznadziejny. Że z Collina Farrella taki Aleksander jak z niej caryca Katarzyna. Że rola Angeliny Jolli to najgorsza rola, jaką widziała w życiu itp. Żadnej merytorycznej oceny, po prostu gniot i tyle. Acha, i jeszcze na koniec przesiąknięta zmartwieniem konstatacja, że niestety ludzie chyba jednak na to pójdą, bo lubią takie widowiska. Jeśli chodzi o mnie to mam nadzieję, że ludzie poszli, bo film wcale nie jest taki zły. Przeciwnie, ma moim zdaniem fragmenty wręcz zachwycające, co nie znaczy, że jest arcydziełem. Nie jest. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że z każdego słowa płynącego z ust Pani Krytyk wylewała się nieokiełznana radość z faktu, że Stone’owi film się nie udał. Jakby się o to modliła i jej modły zostały wysłuchane. Jakby miała procent od każdego niesprzedanego biletu. Podobną radość czytałem między wierszami recenzji po premierze „Ryszarda II” w Narodowym. Ach, jakie to cudowne, że ten Seweryn nie jest taki wielki jak mówią w Paryżu. Tymczasem przedstawienie jest piękne i pięknie wyreżyserowane.

Mówi się, że krytycy to niespełnieni artyści.
Może ja jestem niespełnionym krytykiem?

Artur Barciś