Niedawno wróciłem z Nowego Jorku i była to podróż naprawdę cudowna. Nie dość, że przyjemnością wielką było dla Polonii naszej, tam na obczyźnie wystąpić, to i miasto zwiedziliśmy i muzea i musicale na Brodwayu udało się obejrzeć. Publiczność nowojorska przyjęła naszą „Dziwną parę” entuzjastycznie, spragniona widocznie dobrej (niech żyje skromność!), polskiej komedii. Komedia, prawdę mówiąc, amerykańska, ale graliśmy po polsku, więc nikomu to nie przeszkadzało. Na dodatek akcja sztuki dzieje się w Nowym Jorku, więc grało się momentami nawet lepiej niż w Polsce. Oczywiście nie obyło się bez zakupów, bo (że ja dożyłem takich czasów?) mimo, iż NY jest jednym z najdroższych miast w USA, to i tak mnóstwo rzeczy było tańszych niż u nas. Wspominam o zakupach, bo przypomina mi się mój przedostatni pobyt w Stanach, a wraz z nim pewna uliczna refleksja.
Był rok 1996. Wizytowaliśmy USA i Kanadę ze spektaklem „Boy” z teatru Ateneum. Jeśli chodzi o sukces przedstawienia było podobnie, ale z zakupami już, niestety dużo gorzej. Przelicznik dolara do złotówki był mało korzystny i bardziej się opłacało przywieźć zarobione zielone do Polski. Coś jednak kupić wypadało i wydawało się, że co jak co, ale płyty z amerykańską muzyką będą w Ameryce tańsze niż w Polsce. Byłem wtedy zakochany w muzyce Johna Williamsa z filmu „Lista Schindlera” i bardzo chciałem mieć tę płytę. Jakież było moje rozczarowanie gdy okazało się, że poszukiwany krążek kosztował, albo tyle samo co w Polsce, albo drożej. Płacić 18 $ za płytę z muzyką, to nie był żaden interes.
Na szczęście, nie byłem sam i Wiktor, który był w Ameryce wiele razy, dał mi nadzieję, że w tym kraju ceny w sklepach bardzo się od siebie różnią, co oznaczało, że jak się postaram, to gdzieś wymarzony soudtrack zdobędę za pół ceny. Niestety, nic takiego się nie stało i wszędzie od Montrealu po Chicago, cena cudownego motywu w wykonaniu Isaaka Perlmana zaklęta w kawałku plastyku, pozostawała bez zmian. Kiedy zły i rozczarowany postanowiłem zbojkotować bezduszność pazernych amerykańskich sprzedawców płyt, pojawił się Wiktor z rewelacyjną wiadomością. „Lista Schindlera-soundtrack” 4 dolary 99 centów!!! Gdzie!!! Krzyknąłem zachwycony. – Nigdzie! Ale za to jak tanio! – odpowiedział rechocząc, mój niezwykle dowcipny, przyjaciel.
Uwielbiam abstrakcyjny humor Wiktora, ale przytaczam tę anegdotę z jeszcze innego powodu. Osobistego i być może nie na miejscu, ale wynikającego z bezradności zwykłego obywatela płacącego podatki. Od 14 lat mieszkam przy ulicy, która powinna się nazywać Kociełby, Dziuranadziurze, albo Błotna, a nie Widna. Widna, ta nasza Widna, też jest dość rzadko, bo co jakiś czas psuje się prowizoryczne oświetlenie i w nocy jest ciemno jak …wiecie gdzie. Takich ulic w mojej Choszczówce, która jest podobno dumą gminy Białołęka w Warszawie, jest mnóstwo.
Wygląda na to, że nie trzeba Wiktora, żeby na pytanie: Gdzie coś się zmieni na lepsze w mojej okolicy? – usłyszeć: Nigdzie! Ale za to jak tanio!
Z pozdrowieniami dla kandydatów na radnych w zbliżających się wyborach.
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.