„Ten pierwszy raz„
Jak poznałem Artura Barcisia?
Ano tak…
Urodziłem się latem 1963 roku, właściwie to w drugiej połowie lata, w sierpniu, a dokładnie pierwszego sierpnia… I tak właśnie wszedłem na drogę osobistego poznania i spotkania się z Arturem Barcisiem.
Spotkanie odbyło się na skutek działań, poczynionych przez znanego toruńskiego Bohuna – mojego osobistego przyjaciela. Wspólny nasz wyjazd do miasta stołecznego Warszawa, związany był bezpośrednio z obowiązkami wykonywanymi przez Bohuna w pracy i stwarzał jednocześnie sytuację, dzięki której miałem osobiście poznać Artura Barcisia.
Zabrzmiało jak bajka, ale przecież Bohun zawsze dotrzymuje słowa. Szczerze mówiąc, sama propozycja mojego przyjaciela bardzo mnie zaskoczyła i jakoś trudno było mi w to uwierzyć. Ja poznam słynnego „Norka” – tak go wówczas utożsamiałem, chociaż już wtedy znałem inne jego role filmowe, które lubiłem. Teatralnych nie znałem, ale teraz znam tyle, że na palcach jednej ręki nie policzę, że o ABS nie wspomnę. Co zresztą właśnie zrobiłem – wspomniałem!
Wyjazd miał nastąpić za kilka dni. Opowiedziałem o tym przyszłym wydarzeniu Beacie – osobista żona. Nie bardzo chciała mi uwierzyć.
Kilka dni później ruszyłem z Bohunem na Warszawę. Od rana zawładnęła mną dziwna ekscytacja, zaczynałem głęboko wierzyć, że oto dziś poznam Artura i to mnie przerażało – chyba. Nie wiem, czy nie nazwać tego paniką? Przecież to „Norek”! Ten z telewizji! W głowie rodziło się wiele pytań, na które nie znajdowałem odpowiedzi, albo były one idiotyczne.
Z mętlikiem w mojej głowie podjechaliśmy na Choszczówkę, pod dom Artura. Napięcie rosło… I stało się!
Drzwi od domu otworzył sam we własnej, niewysokiej osobie Artur Barciś! Trema mnie pożerała… Przywitali się dwaj Panowie Arturowie, po czym Bohun przedstawił mnie Arturowi Barciowi. Wypowiedziałem skromniutkie „dzień dobry”, na co z ust Artura padło: „Witaj, Sławku”. Dalej poszedłem jak zepsuty cyborg, z uszkodzoną płytą główną i potłuczonym procesorem.
Chwilkę potem siedzieliśmy już na zaszklonej werandzie (ogrodzie zimowym czy jakoś tak) z widokiem na ogród. Okazało się, że Artur nie gryzie, że jest miły i sympatyczny, życzliwy, a wręcz uroczy, i nie gwiazdorzy. Normalny facet. Każdy jego kolejny krok i ruch kojarzyłem z „Norkiem”, ale minęło mi po kilku minutach, minęła również trema. Obaj Panowie ucinali rozmówki, a ja się przysłuchiwałem. Artur rzucił dowcipem, opowiedział coś zabawnego i sytuacja w mojej głowie ustabilizowała się. Czułem się swobodnie i luźno, zadałem nawet Arturowi pytanie, na które odpowiedział zupełnie poważnie.
Wypiliśmy kawę, o paleniu należało zapomnieć, a następnie udaliśmy się do Kościoła na ślub Strażaka naszego – Piotra beefowego i Bożenki, ale to już inna historia, choć równie miła, bo po pierwsze primo byłem razem z Arturem na pięknym ślubie w olbrzymiej katedrze i to w jednej ławce obok siebie (ludziska się gapiły), a po drugie primo miałem okazję zobaczyć Artura na parkiecie (live!), gdzie wywijał niesamowicie, ku mojemu zaskoczeniu.
Prawdę mówiąc obawiałem się bardzo pierwszego spotkania, a okazało się, że pampersy nie były potrzebne. Artur jawił się przyjaznym i pogodnym człowiekiem i już nie był Norkiem od tej pory, a szkoda bo lubię Norka…
Wróciłem do domu i zaraz w wejściu, żona zapytała:
– I co i co, poznałeś go?
– Tak, oczywiście, a co? – odpowiedziałem (wróciła pewność siebie).
– To opowiadaj.
– Co będę opowiadał? Musisz poznać go sama.
I słowo ciałem się stało…
Tyle, że do dzisiaj nie wiem, który to jest ten Artur Barciś 😉
Sławek