Korek na Targowej. Mam jechać do banku na Bródno wpłacić pieniądze. Nagle widzę wolne miejsce dokładnie naprzeciwko oddziału mojego banku. Nie jest, to „mój” oddział, ale co tam, zaoszczędzę trochę czasu, a może korek się w międzyczasie rozluźni. W banku dwa stanowiska, przede mną trzy osoby; pan z teczką, pani w różowym berecie i pani w złotych kozaczkach z torbą na ramieniu. Nie jest źle, myślę sobie, dobrze zrobiłem.
Do pierwszego okienka podchodzi pan z kolejki i z teczki wyciąga plik jakichś papierów, ani chybi faktury. Dochodzą mnie strzępy rozmowy, że zaległe, że się nazbierało, że płatności. Oj, spędzi on przy tym okienku trochę czasu, ale co tam jest przecież drugie okienko.
Pani w berecie szybko załatwia sprawę, podchodzi druga. Następny jestem ja, za mną nikogo. Pan z fakturami wyciąga komórkę i dzwoni do kogoś wyraźnie poirytowany. Brakuje jakiejś pieczątki, czy podpisu. Jednocześnie robi awanturę pani z banku, że się czepia nie wiadomo czego. Złote kozaczki wyjmują z torby kilka sporych woreczków, w których jest parę kilogramów …bilonu. Pan przy sąsiednim okienku zaczyna używać brzydkich wyrazów pod adresem komórki, pani z jego okienka korzysta z sytuacji i wychodzi do toalety.
Jej koleżanka obok cierpliwie liczy złotym kozaczkom złoto-srebrne monety. Zapamiętałem, że pięciozłotówek było 247. Już chciałem wyjść, bo zostały jeszcze woreczki z 2 i 1 złotówkami, gdy wróciła pani z drugiego okienka dając nadzieję, że za chwilę pan z fakturami zostanie załatwiony i będę mógł wpłacić moje pieniądze. Nadzieję tym większą, że sądząc po wyrazie twarzy pani z jego okienka załatwiony będzie odmownie, czyli zabierze faktury i sobie pójdzie.
Panie przy złotym okienku cierpliwie liczą dwuzłotówki. Obserwuję tę sytuację z rozbawieniem pomieszanym z irytacją i myślę sobie; dlaczego! Dlaczego właśnie mnie musi się to permanentnie zdarzać! Dlaczego za mną jak zwykle nikt nie stoi! Chciałem zaoszczędzić czas, a tymczasem znowu trwonię go beznadziejnie głupio i nic nie mogę na to poradzić. Oczywiście mogę wyjść, ale przecież stałem już tak długo, w końcu jedno, albo drugie okienko się zwolni.
Zwolniły się oba niemal w tym samym momencie po kolejnych 10 minutach. Wychodząc z pustego banku przypomniałem sobie słynne Prawo Murphy’ego; „Jeśli coś złego może się zdarzyć, to na pewno się zdarzy”. Korek, oczywiście nie zmniejszył się ani o jedno auto, co maksymę największego pesymisty wszech czasów zdawało się potwierdzać. „Uśmiechnij się… jutro będzie gorzej” powiada Edward Murphy.
Przytaczam tę historyjkę, bo po wyjściu z banku zastanowiłem się dlaczego właściwie jestem życiowym optymistą. Miało pójść źle i poszło źle. Murphy ma rację. Otóż nie. Nie ma racji! Zapamiętałem ten przypadek, ten bank, te złote kozaczki pełne monet i faceta z fakturami, bo sprawy nie poszły tak jakbym chciał. Gdybym wszedł do banku i szybko wpłacił pieniądze, zapomniałbym o tym fakcie wsiadając do samochodu. Gdy odchodząc od okienka na poczcie mijam kolejnych kilka osób wszystko jest ok. Ja czekałem, oni czekają jest sprawiedliwie. Ale jeśli ja straciłem czas, a inni nie? O, to już warto zapamiętać i koniecznie opowiadać o tym przy każdej okazji. Tak to działa.
Mówi się, że jesteśmy narodem malkontentów i dużo w tym racji. Może dlatego prawa Murphy’ego mają u nas takie wzięcie. Autostrad nie zbudują, stadiony nie będą gotowe na czas, kolej się spóźnia, w telewizji same kabarety, albo teatry, w teatrach farsy, albo dramaty. Dramat na farsie i dramatyczną farsą pogania. Beznadzieja, pustka, mgła. Gówno prawda! Z wakacyjnym pozdrowieniem pozwolę sobie wysłać do Was tę optymistyczną pocztówkę. Będzie dobrze 🙂 Jeśli coś dobrego ma się zdarzyć, to na pewno się zdarzy 🙂 Uśmiechnij się …jutro będzie lepiej!
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.